A może po prostu chłopak?
Na książkę miałam spojrzeć moim „genderowym okiem” i cóż… W miarę czytania coraz bardziej nie mogłam opędzić się od wrażenia, że najwyraźniej moje oko jest jednak za bardzo queer, o ile w wypadku tej kategorii jest to w ogóle możliwe.
„Gej w wielkim mieście” Mikołaja Milcke to historia młodego chłopaka z małego miasteczka, który na studia wyjeżdża do stolicy, z czym łączy się standardowy bagaż nowych doświadczeń, nowych przyjaźni, pierwszych romansów, trudów studenckiego żywota, konfrontowania starego życia z nowym, przemian i wyborów, rozdarcia młodego człowieka pomiędzy tym, kim już nie jest, a tym, kim jeszcze się nie stał. Klisza jak najbardziej życiowa, zwłaszcza, że życie składa się głównie z klisz. Problem leży nie w tym, co się opisuje, ale jak i na co zwraca się uwagę.
W trakcie czytania przypomniała mi się inna książka, „Dziewczyna” Blake’a Nelsona, utrzymana również w quasi-pamiętnikarskiej formie historia Andrei Marr, nastolatki poznającej świat muzyki grunge i, przede wszystkim, zmagającej się z blaskami i cieniami okresu dorastania, z niebywałym powodzeniem naśladująca sposób myślenia ludzi takich jak bohaterka – i w formie, i w słownictwie. Książka, która wzbudziła we mnie bardzo skrajne emocje, bo główna bohaterka niejednokrotnie doprowadzała mnie do szału swoją smarkaterią, a z drugiej strony wiele jej odczuć czy zachowań było mi dobrze znanych z niechlubnego okresu lat „nastu” – czy to z autopsji, czy raczej z obserwacji. Aż trudno było uwierzyć, że to, co czytam, nie było ukradzionym i bezczelnie opublikowanym pamiętnikiem czyjejś siostry, tylko fikcją stworzoną przez dorosłego mężczyznę.
Zagadką pozostaje powód, dla którego pojawiły się skojarzenia. Tu nie mamy dziewczyny, a chłopaka. Detal. Miejscem akcji nie są okolice Portland, a Warszawa. Również detal. Protagonisty mimo wszystko nie można oskarżyć o podobną Andrei szczeniacką pustotę – chłopak ma ambicje, wrażliwość i na pewno bardziej poważne problemy.
Podobieństwa można doszukać się w formie. Książka początkowo powstawała jako blog i te właśnie blogowe korzenie widać wyjątkowo wyraźnie – kolejne dni i zdarzenia opisywane są ze skrupulatnością internetowego kronikarza, dbałością o szczegóły i codzienne detale, co teoretycznie godne jest pochwały, ale praktycznie wypada różnie. Spostrzegawczości i wrażliwości bohaterowi odmówić nie można, jednak czasem skupia się on na rzeczach mało istotnych, co zamiast wzbogacać narrację, rozprasza ją. Czyta się niby szybko, słownictwo niby bogate, ale niejednokrotnie ocierające się o sformułowania banalne, zbyt pretensjonalne, a czasami nie do końca poprawne stylistycznie. Styl jest tym, co tu najbardziej kuleje – tak samo jak osobowość bohatera nie jest jeszcze w pełni ukształtowana, tak samo nie w pełni dopracowany jest warsztat pisarski autora. Jednak to, co w wypadku książki Nelsona było świadomym zabiegiem literackim, tutaj działa niejako w drugą stronę – naiwność formy próbuje być maskowana, ale i tak wychodzi na wierzch. Wyraźnie i ze zgrzytem.
Kolejny zgrzyt pojawił się właśnie przy rzucie okiem z perspektywy genderowej, do czego niejako zaprasza sam tytuł. „Gej w wielkim mieście”. Nie brunet, nie student, nie mieszkaniec X w powiecie Y, nie ateista, nie Polak. Albo może właśnie Polak? Bo niestety parokrotnie spotkałam się ze sposobem spojrzenia na homoseksualizm, który nieodłącznie kojarzy mi się z – brzydko mówiąc – „polackością”. No, w każdym razie ze stereotypami. Może mam uprzedzenia, skoro łączę ze sobą te kwestie.
Geje są niestali w uczuciach. Pary homoseksualne nie powinny wychowywać dzieci, nie dlatego, że byłyby złymi rodzicami, ale dlatego, że społeczeństwo jest nieprzygotowane (z jednej strony racja, z drugiej – gdyby do wszystkiego stosować takie podejście, trudno by o jakiekolwiek zmiany, a w ten sposób błędne koło toczy się radośnie, podskakując na wybojach). Szukanie pokrewieństwa na płaszczyźnie gej-feministka. Doszukiwanie się źródeł własnej orientacji w braku wzorców ze strony ojca jako silnego, opiekuńczego, prawdziwie heteroseksualnego mężczyzny (a co to znaczy?). Oraz starania, aby być „normalnym gejem” (a to co znaczy?), a nie „przegiętą ciotą”.
Mam mieszane uczucia, genderowa perspektywa dostaje zeza, bo z jednej strony w pełni zdaję sobie sprawę, że podobne problemy są nieodłącznym elementem kształtowania własnego światopoglądu, że są w pewien sposób ważnym świadectwem tego, jak młody człowiek postrzega swoją tożsamość w kontekście obowiązującej kultury i norm społecznych, z drugiej – wciąż bolą mnie swoim istnieniem. Pewnych kwestii jednak przeskoczyć się nie da.
Zez staje się rozbieżny, gdy zastanowić się nad tytułem. Bo nie mogę opędzić się od wrażenia, że zwykły „Chłopak w wielkim mieście” byłby bardziej adekwatny, a wciskanie geja w tytuł czyni z niego owego różowego flaminga w zoo, o którym w pewnym momencie wspomina bohater. Lubię różowe flamingi i „przegięte cioty”, ale to nie o nich jest ta książka. Więcej transgenderowego ładunku ma dla mnie właśnie „Dziewczyna”, w której autor-mężczyzna dokonuje tak umiejętnej transgresji do umysłu nastolatki.
Z drugiej strony niby można uznać, że należy się słowu pewne odczarowanie, bo czemuż „gej” ma wciąż wzbudzać sensację? Tylko czy ktoś zatytułowałby książkę „Heteryk w wielkim mieście”?
To, za co na pewno należą się pochwały, to szczerość. Szczerość we wszystkim – w mówieniu o sobie, o rodzinie, o mieście, o swoich uczuciach, o swoim erotyzmie. I pomimo momentów pretensjonalności stylu (notabene właściwiej wielu początkującym, młodym autorom) – wciąż ma się świadomość, że wszystko to jest autentyczne, a to, co teoretycznie tak „inne”, jest w gruncie rzeczy zupełnie „normalne”. Taki wgląd w psychikę młodego człowieka, który, tak jak wielu młodych ludzi, musi zacząć radzić sobie sam w obcym mieście, który – jak wielu – poznaje smak studenckiego życia i który – wbrew pozorom również jak wielu – nie do końca wpasowuje się w oficjalne, społeczne normy, jest ważny, jest ciekawy, jest godny wysłuchania. I jako taki – polecam. Podobnie jak wiele innych blogów w sieci.
Mikołaj Milcke, „Gej w wielkim mieście”, Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2011
Blake Nelson, „Dziewczyna”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1999
Wydawnictwo Dobra Literatura ma przekazać nam dwa egzemplarze debiutu Mikołaja Milcke. Jeden z nich rozlosujemy 13 listopada wśród osób, które pozostawią swój komentarz pod tą recenzją. Drugi, wśród osób, które wypowiedzą się pod recenzją „Geja w wielkim mieście” Marty Zwolińskiej.
Pingback: Geju, nie ucz ojca dzieci robić! – reflektor – rozświetlamy kulturę()