Geju, nie ucz ojca dzieci robić!
Początek XXI wieku. Mikołaj Milcke, gej z Małego Miasteczka, ląduje w Wielkim Mieście. Właściwie nie jednym, a dwóch. Obecnej i dawnej stolicy Polski. W tym czasie pisze pamiętnik, co studentowi dziennikarstwa się chwali. Po latach prywatny zeszyt zamienia na kąt w blogosferze i zdobywa popularność. Mikołaj jest ekstrawertykiem. Pisząc, dzieli się sobą; pisząc, porządkuje siebie; wreszcie pisząc, tworzy – bo blog nie jest wierną kopią jego życia. Rzeczywistość miesza się tutaj z literacką fikcją. Powieścią pisaną odcinkami w Internecie zainteresowało się wydawnictwo, które jutro wyda jego debiut. Debiut, którego lekturę właśnie zakończyłam, zmieszał z kolei mnie. Bo nie wiedząc, gdzie w książce zaczyna się, a gdzie kończy fikcja, bardzo możliwe, że już w pierwszych zdaniach tej recenzji pomyliłam Mikołaja z Bezimiennym Bohaterem jego książki „Gej w wielkim mieście”. Z niby nim, ale nie do końca. Co z tego wynika?
To, że trudno ocenić mi wartość tego debiutu jako powieści. Mam recenzować literaturę czy czyjeś życie? Trudno mówić też o konstrukcji postaci głównego bohatera, wiedząc, kto jest jego pierwowzorem (motyw alter ego autora z pewnością nie wyczerpuje tego dylematu). Jeszcze trudniej oceniać kunszt i warsztat debiutanta. Pisał przecież początkowo dla siebie, wskrzeszając wspomnienia ze starych pamiętników, z czasem czytelnicy chcieli więcej. W końcu blog ocenzurował, a wpisy, wzbogacone o walory, jakie powieści do zaistnienia są potrzebne, zostały scalone w formie książki.
Jesteś szczery czy grasz ze mną w szczerość?
Ile tu Ciebie, Mikołaju?
Ilu Twoich przyjaciół?
Ilu Twoich mężczyzn?
– te pytania nie dawały mi spokoju podczas lektury. Okoliczności powstania „Geja w wielkim mieście” wskazują, że więcej niż mniej. Jeśli rzeczywiście więcej, to zastanawiam się, jak po debiucie autor zniesie niebywałą intymność książki, zakrawającą na ekshibicjonizm. A jeśli mniej – poczuję się, jako czytelnik, oszukana. Choć właściwie co to za różnica, skoro zapis wspomnień ujmuje tak, że od lektury z trudem można się oderwać? W sumie żadna.
O czym jest powieść–opowieść Mikołaja Milcke?
Zawiedzie się ten, kto oczekuje punktu ciężkości zawieszonego na słowie „gej”. Co prawda Bezimienny Bohater wychodzi z szafy (choć nie od razu i nie bez lęku), ujawnia przed przyjaciółmi, a także znajomymi na studiach, swoją orientację seksualną, akceptuje siebie, ma do swojej „odmienności” dystans, jednak właściwie wszystko, co dzieje się w Wielkim Mieście, symptomów tej „odmienności” nie nosi – jest raczej naturalne.
Bohater wie, że jest wyjątkowy, i – broń Boże! – nie czuje się „odmieńcem”. Jego facet przychodzi po niego z bukietem tulipanów pod wydział, publicznie całują się na ulicy, w parku, w pociągu. Młodzi ludzie w powieści Milckego są otwarci, poszukują swojej tożsamości. Koleżanka Bohatera romansuje z dwójką przyjaciół i chce spróbować trójkąta, a gdy podejrzewa, że być może jest lesbijką, sprawdza to. Nawet znajomy dres ze studiów, choć rumieni się na gejowskie żarty, toleruje i wspiera kolegę. Życie płynie sobie, raz spokojniej, raz wchodząc w ostre zakręty. A Gej, jak każdy człowiek, radzi sobie z nimi raz lepiej, raz gorzej.
Ale co z wątkami małomiasteczkowymi?
To w nich kryje się największy, moim zdaniem, potencjał powieści. Gej dorastający w małym mieście, w latach, gdy w polskich magazynach opiniotwórczych pojawiały się, jak pierwsze zęby u niemowlaka, pierwsze publicystyczne teksty, które miały pokazać społeczeństwu, że ONI też są normalni, że ONI w ogóle są. Wśród nas. Uświadamiające, że być może TY też jesteś tym ONYM. W takich czasach, w Miasteczku, które „już dobrze wie”, co jest normą, a co odchyleniem, gej ma ciężko. Gdy w dodatku jest indywidualistą, ambitnym, upartym, z charakterem – ciężko to mało powiedziane. On się normalnie dusi.
Dopiero w Warszawie Bohater może rozwinąć skrzydła – zachowywać się swobodnie, poznać siebie takiego, jakim czuł, że jest, ale warunki nie pozwalały mu tego doświadczyć. Wielkie Miasto nie zmieni niestety Miasteczka. Wielkie Miasto wyzwala, ale równocześnie przepaść pomiędzy nim a Miasteczkiem sięga kosmosu. Wśród warszawskich przyjaciół może z siebie żartować, co jest łatwe, bo i tak panuje „moda na geja”, ale w rodzinnym domu młodszy brat powie mu „jesteś pedałem”, a ojciec siedzący obok się z tego zaśmieje.
„Gej w wielkim mieście” mówi o ważnym społecznym problemie, trochę ukrytym, ale bolesnym – jak wrzód na polskiej dupie: możliwość pójścia na studia ma dziś teoretycznie każdy. Nieważne, kim są Twoi rodzice, nieważne, czy w dzieciństwie na kolację jadałeś bułki z szynką czy chleb z pasztetem, nieważne, jak bardzo czujesz się w domu zaskorupiony, możesz wyjechać, możesz zacząć życie w nowym miejscu, z nowymi ludźmi. Nie wstydzić się siebie. Jeśli tylko chcesz. Kij ma jednak dwa końce. Nawet gdy już zaufasz nowym bliskim na tyle, by swobodnie mówić o starych bliskich, zawsze to oni, rodzice, są tymi pierwszymi, tymi, którzy Ciebie stworzyli.
Problemy rodzinne, brak akceptacji, wreszcie przepaść światopoglądowa między pokoleniami często kończy się tak, jak w przypadku Bohatera: na ojcu, który go szykanuje za to, kim jest (lub kim nie jest), na coraz rzadszych wizytach w domu i sporadycznych telefonach od mamy, w których rozmowa sprowadza się do pustej wymiany zdań. Urywanych zwykle przez: „mamo, muszę już kończyć”. A każda chęć pomocy małomiasteczkowym (mentalnie) rodzicom, pokazania, że może nie mają racji, że mogliby coś zmienić i być szczęśliwszymi, skutkuje tylko pogorszeniem sytuacji. Oni czują się przecież tak bezpiecznie w swoim oswojonym nieszczęściu i bezradności. Zresztą, Geju, nie ucz ojca dzieci robić!
Dla kogo jest ta książka?
Myślę, że zainteresuje osoby, które czują się swojej orientacji niepewne lub które są przed coming outem. Refleksyjny początek książki w bardzo przystępny sposób pokazuje, że mimo zaściankowych pęt społecznych to, co jest naturalne, gdy tylko się z pęt wyzwoli, pozwala człowiekowi rozkwitnąć. I pięknieć z dnia na dzień.
Trudno mi powiedzieć, czy w sposób pełny, pewnie nie, ale choć częściowo, książka może pokazać zagrożenia, jakie czyhają na młodego człowieka wkraczającego w dorosłe życie. Za idealizm, naiwność i romantyczne uczucia można jednak dostać „szkołę życia” niezależnie od orientacji seksualnej, właściwie – kto z nas tego nie przeżył?
Uważam, że byłoby wartościowe, gdyby książka Mikołaja Milcke trafiła również poza środowisko „branżowe”. Mam wrażenie, że wśród gejów i lesbijek może zagrać co najwyżej rolę przyjemnej lektury na niedzielne popołudnie lub do pociągu, ale rewolucji nie zrobi. Wśród ich wyzwolonych znajomych też nie. Pod strzechami jednak – kto wie? Jak dzidy pragnę* – byłoby fajnie.
Mikołaj Milcke, „Gej w wielkim mieście”, Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2011
*Ulubione powiedzenie głównego bohatera i jego przyjaciół;
Ocena Reflektora (1-5):
Wydawnictwo Dobra Literatura ma przekazać nam dwa egzemplarze debiutu Mikołaja Milcke. Jeden z nich rozlosujemy 13 listopada wśród osób, które pozostawią swój komentarz pod tą recenzją. Drugi, wśród osób, które wypowiedzą się pod recenzją „Geja w wielkim mieście” Magdy Sieprawskiej.