„Książka PPP – prozaiczna, patetyczna, popierdolona”*
Przewracam się na leżaku, poprawiam majtki, bo mi się wżynają, i biorę czasoumilacz w dłoń. Dobrą książkę poznaje się po tym, że w wiarygodny sposób przenosi w inną rzeczywistość. Ja po kilku stronach lektury zamiast nad hotelowym basenem jestem w brutalnym świecie polskich blokowisk. „Bóg nosi dres” młodego autora Piotra Sendera na pewno nie jest lekką, wakacyjną lekturą – jest to książka o facetach i ich problemach, napisana dla facetów, którzy książek nie czytają.
Początek jest nieco, z braku lepszego słowa, miękki w stosunku do moich oczekiwań. Autor nastawia nas pozytywnie do bohatera, przygotowuje na całe zło, które może nadejść w książce. Nieważne, co się stanie, my już lubimy chłopczyka z zabitej dechami dziury, który opowiada nam swoją historię. Jednocześnie zaraz na wstępie dostajemy wytłumaczenie, magiczne usprawiedliwienie wszystkich jego czynów – ciężkie dzieciństwo. Żal nam małego obdarciucha, błąkającego się od drzwi do drzwi i wybaczamy mu wszystkie grzechy dorosłego życia.
Z chłopca, który zobaczył niebo, wyrasta dres. Pozbawiony honoru, egocentryczny, napompowany testosteronem skurwiel, który non stop drapie się po jajkach. Bezimienny bohater mieszka w dużym mieście z dziewczyną, studiuje, co dla niego jest straszną harówką, ale wbrew pozorom, nie jest skończonym kretynem i ma patologiczne grono znajomych. Jest to nieprawdopodobny zbiór ludzi, którym życie nie wyszło. Ich nierówna walka z lokalnym gangsterem stanowi główną oś fabuły rozgrywającej się w książkowej teraźniejszości. Co jakiś czas pewne wydarzenia skłaniają bohatera do nostalgicznej podróży do niełatwych lat dziecięcych spędzonych na wsi.
W książce brak ciekawych postaci kobiecych – głupia idiotka i tragiczna gotka. Honoru kobiet dzielnie broni przyjaciółka z dzieciństwa, pierwsza miłość bohatera. Jednak wyrazista osóbka z charakterem szybko znika z jego życia. Ale w świecie, gdzie problemy chowa się w gaciach, to nie razi. To nie jest świat kobiet. Wspólne walenie konia, jako ulubiona rozrywka wiejskich chłopców, nie pozwala wiarygodnie wpisać pań do historii.
Chwilę trwało, zanim przyzwyczaiłam się do zmian czasu akcji, które nie są w żaden sposób zaznaczone. Mimo że na jednej stronie rozgrywają się wydarzenia, które miały miejsce w trzech różnych okresach, opowieści wychodzi to na dobre, bo nie jest sztucznie poszatkowana.
A opowieść sama w sobie jest taka, jak uwielbiam. Zdania malują obrazy, które ożywają w wyobraźni. Powstają realistyczne opisy, słowa ciągną się i przelewają przez strony. Uwierzyłam, że można chodzić i żyć w zwolnionym tempie, nabrałam ochoty na kawę czarną jak noc i gorzką jak rozczarowanie. Poznałam subkulturę biedy. Dialogi są trochę sztuczne. Wulgaryzmy wrzucone w zdania wypowiadane poprawną polszczyzną, ale taka jest specyfika prozy, że trzeba język ulicy wynieść na salony. Fonetyczny zapis angielskich słów i fraz dodaje autentyzmu bohaterom, którzy używają ich bez zrozumienia. Rzuca się w oczy niesamowita uniwersalność „kutasa” jako środka stylistycznego, służącego do określenia koloru, twardości, lokalizacji, rozrywki etc. A także oczywisty wniosek, że dres to chyba jednak niezbyt wygodne wdzianko – ciągle włazi w dupę.
Z czystej przekory, gdy książka zbiera świetne recenzje, pierwsze co wyłapuję, to błędy, które mnie drażnią, sprawiając, że jest ona zupełnie nie do zaakceptowania. Ale tym razem dałam się porwać historii, nie zwracając uwagi na techniczne niedociągnięcia. Jest to książka, w której umierają bogowie, a wy chcecie zostać tego świadkami.
Ocena Reflektora (1-5):
Piotr Sender, „Bóg nosi dres”; Wydawnictwo Replika, 2011;
*Zdanie jest cytatem z recenzowanej książki.