Babcia na pielgrzymce
Cztery aktorki kłaniają się nisko, stojąc na ciasnej scenie teatru Korez, a publiczność zalewa je prawdziwą burzą oklasków. Kilka razy jeszcze muszą wracać przed rozentuzjazmowaną widownię nim hałas ucichnie zupełnie. W końcu wszyscy zbierają się z miejsc, również ja podnoszę się powoli, za mną zaś rozpoczyna się dialog. Padają w nim słowa, które powtórzyłaby zapewne znakomita większość zgromadzonych ze mną tego wieczoru: „Świetna sztuka. Zabawna i daje do myślenia”.
Na sztukę „Babcia na pielgrzymce” wybrałem się w zasadzie z biegu, uzbrojony jedynie w jedną pozytywną opinię znajomej, zupełnie nie mając pojęcia, czego mogę się spodziewać. Dopiero po powrocie z teatru przejrzałem komentarze internautów pod adresem młodej trupy i okazało się, że niemal idealnie pokrywają się one z reakcjami widowni, jakich byłem świadkiem podczas występu. Zarówno wiercąc się na siedzeniu w Korezie, jak i grzebiąc w Internecie, nie mogłem wyjść ze zdumienia – skąd te zachwyty?
A zaczęło się całkiem przyjemnie. Kiedy aktorki ubrane w pstrokate babcine wdzianka po kolei pojawiały się na scenie, poruszając się komicznym, quasi-starczym krokiem, nie sposób było się nie uśmiechnąć. Pierwsze słowa jakie padły z ich ust wywołały już głośny śmiech – komediowo modulowane głosy, archaiczna składnia i słownictwo ni to „śląskawe”, ni to „polskawe” oraz zabawne przekręcanie wszystkiego tego, za czym starsi ludzie mają prawo dziś nie nadążać. Również pierwsze minuty wprowadziły nas w meandry miłej, niezbyt złożonej historii: oto grupa starych przyjaciółek wybiera się na pieszą pielgrzymkę, po to, by dotarłszy do celu, przenocować w pobliskim lesie, w miłej, suto zakrapianej atmosferze. Wszystko to mogłoby się złożyć na obraz całkiem satysfakcjonującej i odprężającej rozrywki, gdyby nie kilka niedociągnięć.
Przede wszystkim niesłychanie szybko wyczerpuje się formuła sztuki. To, co tak bawiło na początku, w istocie okazywało się być jedynym, co młode aktorki miały do zaoferowania. Tak więc cały dowcip bazował na babcinym sposobie mówienia, co przestało bawić już po kilkunastu minutach, oraz na notorycznym przekręcaniu każdego wyrazu, który tylko przekręcić można było, co z kolei po chwili stawało się boleśnie przewidywalne. Żarty sytuacyjne ograniczały się do pijackich wybryków staruszek, okazyjnie zaś padała jakaś bardzo grzecznie nawiązująca do seksu uwaga. Wszystko to może nie rzucałoby się tak strasznie w oczy, gdyby całość podana została jako kilkuminutowy skecz będący zaledwie częścią jakiejś większej całości, w formie pełnowymiarowej sztuki stawało się jednak niestrawne.
Podejrzewam, że nie byłbym sztuką rozczarowany, gdyby wszystko, co działo się na scenie, w jakiś logiczny sposób prowadziło… właściwie dokądkolwiek. Faktycznie jednak cała historia sprowadzała się do nocnego biwakowania i na tym koniec. Oczywiście nie spodziewałem się zawiłej fabuły, ale oczekiwałem, że przynajmniej zakończenie będzie okraszone jakąś zmyślną czy przynajmniej zabawną puentą, gdy w praktyce nie uświadczyłem jej wcale. Klasyka gatunku – słynny „Mayday” – udowadnia, że komedia wprost roić się może od niespodziewanych zwrotów akcji. W „Babci…” tymczasem uświadczyłem… jeden takowy, przez pozostały czas będąc skazanym na bliźniaczo podobne żarty.
Tak się złożyło, że tę jedną jedyną fabularną voltę muszę policzyć jako kolejny minus sztuki. Otóż – nie wdając się w szczegóły, żeby jednak nie zepsuć komuś zabawy – w pewnym momencie, gdy akcja toczyła się leniwie, historia przybrała dość refleksyjny ton. Miast jednak faktycznie zamyślić się nad wykładanymi łopatą mądrościami (nikt nie bawił się ze mną w subtelności), walczyłem z nieodpartym wrażeniem, że coś tu nie pasuje. Jakkolwiek wydawałoby się to irracjonalne – miałem obraz, w którym twórca scenariusza, napisawszy go, stwierdziwszy, że brakuje w nim głębi, po prostu dokleił do środka dojrzałą część i odłożył tekst z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Dlatego trudno mi zrozumieć fenomen grupy Bezscennych. Kto wie, może byłoby inaczej, gdybym zobaczył pozostałe sztuki z tryptyku – „Babcię” oraz „Babcię i Einsteina”? Na „Babci na pielgrzymce” pośmiałem się zaledwie na początku, po to, by przez resztę czasu wiercić się niecierpliwie na krześle i głowić nad niezrozumiałymi dla mnie reakcjami publiczności, która zarykiwała się do rozpuku. Nie mogę więc szczerze polecić tego spektaklu.
Ale to wyłącznie ja. Reszta widowni zaś…: „Świetna sztuka. Zabawna i daje do myślenia”.
———————————————————————–
„Babcia na pielgrzymce” teatru Bezscenni; Sztuka grana w Teatrze Korez w Katowicach 21 wrzenia 2011 r.
Teatr Bezscenni trwa od 15 lat. Składa się obecnie z 5 osób, choć przewinęło się przez niego około 30 osób. Jak sama nazwa wskazuje nie ma macierzystej sceny. Spotyka się na próbach w Miejskim Domu Kultury Południe, a występuje w katowickim teatrze Korez dzięki uprzejmości szefostwa i sympatii widzów zapełniających jego widownię. Plany rozwoju są niezmierzone. Skład zespołu: Opiekun Grzegorz Noras . Aktorki: Hanna Kostrzewska, Judyta Siudzińska, Anna Wilaszek i Joanna Wilaszek.