Nisza dla Ani
Jeśli masz problem ze zdefiniowaniem słowa muzyka alternatywna bądź piosenka ekspresowa, jeśli chciałbyś wiedzieć, jak to jest robić karierę, nie mieszkając w Warszawie, a przede wszystkim, jeśli jesteś lub masz zamiar zostać fanem zespołu BiFF – to powinieneś przeczytać ten tekst. Jeśli nie, też nie zaszkodzi rzucić na niego okiem. Gorąco zapraszam do lektury wywiadu z Anią Brachaczek – wokalistką BiFF-u, dziewczyną, o której w polskiej muzyce robi się coraz głośniej.
Jakie były twoje cele w czasie zakładania zespołu BiFF?
Celem było granie. Zespół był dla nas szansą, by robić to, co robimy najlepiej. Fajnie by było zarabiać na tym pieniądze i sprawiać, by ludzie czerpali z tego radość. Dla mnie też takim celem samym w sobie było granie koncertów, bo bardzo lubię to robić – patrzeć na publiczność, na ludzi, którzy się uśmiechają. Te uśmiechy są dla mnie największą nagrodą.
Co dla ciebie oznacza muzyka alternatywna? Z tym określeniem kojarzony jest zarówno ten festiwal, jak i zespół BiFF.
Nie mam pojęcia, o co w tej nazwie chodzi. Istnieją radiowe stacje publiczne, które nadają bardzo fajną muzykę, określaną jako „alternatywę”. Może chodzi o wykonawców, którzy są alternatywą dla tych promowanych przez telewizję – a wiemy, co jest tam puszczane. Ale my nie chcemy być kojarzeni tylko jako zespół walczący z tym medium. Próbujemy się więc wciskać w telewizyjne projekty, nie czujemy obciachu w związku z występowaniem np. w Opolu.
Chcecie być sławni?
Chcemy, ale ja teraz chcę być przede wszystkim bogata.
A czy w tej drodze do sławy i bogactwa pomogło ci nagranie „Love Shack” z Acid Drinkers?
W ciągu pierwszego miesiąca po jej wypuszczeniu odezwało się do mnie kilkuset metalowców na Facebooku z pytaniem, czy jestem mężatką i z wyznaniami miłości. Mój kolega z zespołu stwierdził, że znalazłam swoja niszę. I to właśnie metalowcy najczęściej mnie rozpoznają, ale nie czuję się wcale gwiazdą. I wcale tego nie chcę. Chcę mieć dużo kasy, a nie czytać o sobie jakieś pierdoły na „Pudelku”.
Czy lubicie określać siebie jako wykonawców onirycznego punku, muzyki komediowej?
Zawsze mam z tym problem, teraz powiedziałabym raczej, że gramy piosenki ekspresowe.
To znaczy?
Zwrotka, refren, zwrotka, refren, koniec.
W ostatnim czasie występowałaś w wielu duetach: ze Zbigniewem Hołdysem, Muńkiem Staszczykiem i przede wszystkim z Acid Drinkers. Lubisz takie koprodukcje?
Fajne było to, że z każdym z tych ludzi pracowało się inaczej. Z Muńkiem zaśpiewałam przez przypadek, a przy nagrywaniu piosenki nawet go nie poznałam, bo nie śpiewaliśmy razem w studiu, a materiał został złożony bez mojego udziału. Praca ze Zbigniewem Hołdysem była dla nas obojga ogromną przygodą, spędziliśmy razem dwa dni i mam nadzieję, że na tym ta znajomości się nie skończy. Być może zagramy u niego w knajpie.
A z Acidami było w ogóle cudownie. Prawdziwe piekło!
Ostatnio też zagrałam piosenkę z zespołem Maleo Reggae Rockers, którzy przygotowali dla Muzeum Powstania Warszawskiego projekt „Morowe Panny”, do którego zaprosili kilka rozsądnych dziewcząt. Miałyśmy przygotować teksty i zrobić piosenki.
Jak widać, lubię współpracować z innymi, ale jestem taką osobą, która chce mieć prawo ingerencji w to, co śpiewa, a nie dostawać gotowe kawałki do wykonania.
A nie chciałabyś eksperymentować z jakimiś już znanymi piosenkami i zagrać kilku coverów?
Nie. Ja myślę, że nie wypada grać coverów, jeśli można to zrobić gorzej od oryginału. Poza tym obie wersje zawsze się ze sobą porównuje, a ja nie lubię być porównywana. Jeśli gramy jakieś covery na koncertach, traktujemy je kabaretowo. Na naszej nowej płycie pojawi się jedna taka piosenka – nagrywamy utwór Kabaretu Starszych Panów.
À propos nowej płyty: czy po wypuszczeniu piosenki „Ślązak” przygotowałaś kolejną związaną z tym regionem?
Robię głupią minę, bo nie wiem, co powiedzieć. Nie przypominam sobie, żebyśmy coś takiego nagrywali. Kurczę, rzeczywiście trzeba coś wymyślić.
A jak pojawił się pomysł na „Ślązaka”?
Nie wiem, w zasadzie jest to piosenka o miłości, a że się tak fajnie zrymowało, to jeszcze lepiej. Chciałam ją wrzucić jeszcze do zespołu Pogodno, ale się nie udało i przemyciłam ją do BiFF-u. Strasznie fajna historia pojawiła się w związku z Darłowem. Graliśmy tego „Ślązaka” na Opolu i na stronie Urzędu Miasta w Darłowie był baner i prośba o głosowanie na nas. Dostaliśmy też zaproszenie do tego miasta na koncert. Darłowo się bardzo postarało, a Chorzów nie…
Czego możemy spodziewać się po nowej płycie BiFF-u? Czy po dwóch Fryderykach, które otrzymaliście po wydaniu pierwszej, czujecie, że druga staje się dla was dużym wyzwaniem?
Pierwsza płyta nie była sukcesem komercyjnym. Mieliśmy problem z wydawcą. Teraz już jej w ogóle nie ma, bo firma zniszczyła w zeszłym tygodniu wszystko, co zalegało w magazynie. Prawdziwy koszmar. Cieszymy się, że „Ano” zostało tak dobrze odebrane przez magazyny, dziennikarzy muzycznych i przez odbiorców. Straszy się nas oczywiście syndromem drugiej płyty, a my zastanawiamy się, co zrobić, żeby nowa płyta nie była gorsza od poprzedniej. Jaka będzie? Na pewno całkowicie nasza, chociaż oczywiście będziemy trochę kombinować. Jeśli chodzi o nakład pracy w nią włożony, pracowało się nad nią ciężej niż nad „Ano” –wtedy piosenki grywaliśmy wcześniej na koncertach. Nie mogę powiedzieć, że nowe rodzą się w bólach, ale mamy trochę mniej czasu na ich przegranie, ja jeszcze nie mam wszystkich tekstów, każdy z nas mieszka gdzie indziej i jesteśmy w rozjazdach. Ale we wrześniu na pewno się spotkamy, żeby nagrać nowe kawałki. A na wiosnę płyta ukaże się w sklepach.
Czy poza nową płytą masz jeszcze inne muzyczne plany?
Chcę założyć z moich chłopakiem zespół. Już mam wymyślony skład i wiem, że będzie śmiesznie. Ten zespół będzie bardziej rockowy niż BiFF, bardziej siermiężny. Taki krew, pot i łzy bez żadnej kosmetyki i galanterii.
Powiedziałaś, że każdy z was mieszka w innym mieście. Czy trudno jest robić karierę przebywając poza Warszawą?
Chyba tak, bo wciąż nie jesteśmy bogaci. A serio – miejsca, w których mieszkamy, są naszym wyborem. Ja w Warszawie mieszkałam przez dwa i pół roku i już nie chciałam zostać w tym mieście, które kojarzy mi się z wyścigiem szczurów – to nie dla mnie. Przeprowadziłam się do małego miasteczka, a teraz żyję w Poznaniu. Nie wiem, czy w dobie Internetu mieszkanie w dużych miastach jest tak konieczne. Poprzednią płytę też wydaliśmy, nie mieszkając w Warszawie i jakoś się udało.
Z tego, co mówisz, wynika, że często się przeprowadzasz. Czy jesteś szczególne związana z jakimś miejscem?
Powinnam teraz powiedzieć, że ze Śląskiem, bo są tu najlepsze drogi, najlepsi ludzie i najlepszy chleb i frankfuterki. Ale lubię się przeprowadzać i z potrzeby logistycznej, i z potrzeby serca. Od miesiąca mieszkam w Poznaniu i jest mi tam bardzo dobrze.
Katowice przez wielu określane są jako stolica alternatywy. Co sądzisz o takim pomyśle na promocję miasta?
Strasznie podoba mi się ten pomysł. Bądźmy miastem ambitnym, bądźmy ambitnym regionem, który prezentuje niesztampowe rozwiązania i pokazujmy, że to też jest fajne. Pokazujmy, że takie rzeczy też mogą się podobać szerokiej publiczności i że nie tylko Warszawę stać na dobre granie.
10 września (sobota) o godzinie 19.30 w Katowicach na ul. Mariackiej odbędzie się koncert BiFF-u. Zapraszamy!