Dziecięca radość

Dziecięca radość z oglądania baśniowych historii tkwi w każdym z nas. Czasem wystarczy wyciągnąć po nią rękę, czasem trzeba sięgnąć głębiej. Ale każdy, jeśli tylko chce, jeśli tylko potrzebuje, może odnaleźć tę niewinną radość w sobie i przywołać ten niczym niezmącony uśmiech, choćby na chwilę. Choćby taką, gdy przygnieciony szarością, monotonią i rutyną dnia codziennego, zasiądzie przed ekranem telewizora bądź komputera i postanowi poświęcić trochę swego cennego, przelatującego przez palce czasu na film. Ale nie jakikolwiek – dla odmóżdżenia – a właśnie taki o zabarwieniu baśniowo-magicznym. 

(fot: Ewa Doroszenko / futa.pl)

Wreszcie i mnie udało się znaleźć czas na film, a nawet trzy filmy. Choć kompletnie od siebie różne, to wszystkie z kategorii fantasmagorii z nutką sarkazmu i konfrontacją z realnym światem w tle (niemałą zasługę w wygospodarowaniu czasu miały święta i prawie zaraz po nich następujący weekend majowy). Dopiero gdy zaczęłam pisać o tych trzech  filmach, dotarło do mnie, że łączy je jeszcze jedna rzecz – wszystkie są adaptacjami książek.

***

Pierwszy na tapecie znalazł się film Brada Silberlinga, Lemony Snickett: Seria niefortunnych zdarzeń, nakręcony na podstawie książek Daniela Handlera (Przykry początek, Gabinet gadów i Ogromne okno), stanowiących część serii o trójce sierot – rodzeństwie Baudelaire. Wszystko zaczyna się od tajemniczego pożaru, w którym giną rodzice rzeczonych sierot – Violetki (Emily Browning), Klausa (Liam Aiken) i Słoneczka (Kara i Shelby Hoffman).

Te dzieciaki – niezwykle inteligentne i zżyte ze sobą – choć zostają ciężko doświadczone przez życie, to jednak wciąż mają w sobie tę niezwykłą zdolność do znajdowania w nim dobrych stron. Nie wspominając o umiejętności wychodzenia z największych tarapatów obronną ręką, która to umiejętność dość często przydaje się dzieciom, gdy zostają sierotami, bowiem na życie i ich majątek czyha pazerny, chciwy, okrutny wuj rodzeństwa – hrabia Olaf (w tej roli genialny Jim Carrey – przybierający maski i wcielający się w różne postaci w filmie, w każdej przekonująco przerażający).

Rodzeństwo postanawia wyjaśnić tajemnicę złowrogich pożarów, jednocześnie umykając zakusom hrabiego, szukając pomocy u swoich krewnych-niekrewnych (jak się okazuje): wujka Monty’ego (Billy Connolly) – miłośnika wszelkiego rodzaju gadów, ciotki Józefiny (Meryl Streep) – kobiety desperacko poszukującej miłości, niezwykle naiwnej, ale też kochającej całym sercem… Muszą do tego wykorzystać swoje zdolności: Violetka potrafi zrobić coś z niczego, Klaus – pasjonat książek wszelkiego rodzaju – posiada ogromną wiedzę na wszelkie tematy, zaś najmłodsza, Słoneczko, gryzie wszystko – bardzo skutecznie.

(fot: Ewa Doroszenko / futa.pl)

Wszystkie wydarzenia rozgrywają się w burej rzeczywistości, Anglii zdawałoby się wiktoriańskiej (jeśli sądzić po niektórych elementach architektury, strojach, itp.), jednak pojawiają się też elementy całkiem współczesne – jak samochody. To wszystko zostaje uzupełnione dziwnymi urządzeniami i wynalazkami – dźwignie, lornetki, soczewki i inne – w większości wymyślane przez najstarszą siostrę, która ma w zwyczaju związywać włosy wstążką w chwilach największego skupienia i wymyślania rozwiązania problemu (co się jej często zdarza podczas serii niefortunnych zdarzeń dotykających sieroty).

Film jest ładny wizualnie – tworzy się niezwykle mroczny klimat, zawisa nad głową odbiorcy jak widmo śmierci nad sierotami i wisi tak aż do napisów końcowych – które same w sobie są majstersztykiem (animacje wplecione w napisy ukazują wynalazki, ucieczki, knowania hrabiego – wszystko to, co widz miał okazję zaobserwować podczas filmu).

Jeśli ktoś kto ma w sobie choć kroplę odkrywcy i poszukiwacza przygód, znajdzie w tym obrazie filmowym coś dla siebie, obserwując urządzenia, pościgi i chwile grozy. Do tego dodać czarny humor, grozę i groteskę, a także głos Jude’a Lawa (jako Lemony Snickett – narrator) „pocieszającego” odbiorcę, że to wcale nie koniec niefortunnych zdarzeń, które dotkną sieroty.

***

Jednak chyba lepiej dla filmu, by nie czytać najpierw książek Handlera. Ten sam zarzut pojawia się wobec drugiego filmu – Złotego kompasu Chrisa Weitza nakręconego na podstawie pierwszej części kultowej sagi Philipa Pullmana Mroczne materie. Książka to połączenie baśniowej atmosfery z olbrzymią kulturową wiedzą (odwołania do archetypów Junga, gnostycyzmu, filozofii i teologii). O ile książka zmusza do myślenia – czytelnik musi poruszać się pomiędzy pokładami erudycji – to w filmie wszystkie elementy „zbyt trudne” dostają spłycone, uładzone, ponieważ założono, że Złoty kompas będzie świetnym filmem familijnym, a w takim przypadku nie można nadwerężać umysłu odbiorcy, zwłaszcza małego (bo kto to widział, by młody odbiorca myślał zbyt intensywnie nad filmem? [sic!]).

Dlatego obserwujemy przygody dziewczynki imieniem Lyra, która wraz ze swoim dajmonem (duszą w postaci zwierzęcej, towarzyszącej człowiekowi przez życie) wyrusza na ratunek przyjacielowi uprowadzonemu przez grobali. Na swej drodze spotyka Cyganów, czarownice, pancernego niedźwiedzia i przeżywa wiele niebezpiecznych przygód, wspomagając się aletheiometrem (urządzeniem odpowiadającym na pytania). Dla najmłodszych jest to fabuła najwłaściwsza, jednak dorosły niewiele dla siebie znajdzie, bo niewiele zostało z wymagającej lektury i warstw do odkrycia czy przemyślenia. Jednak, jak wspominałam na wstępie, oglądałam ten film pod kątem odnalezienia w sobie naiwnego odbiorcy – dziecka.

(fot: Ewa Doroszenko / futa.pl)

Poza tym idea dajmona była naprawdę zajmująca, zresztą nawet w filmie dla dzieci pojawił się motyw, który mnie bardzo porusza – mianowicie okrucieństwo człowieka wobec innego, słabszego, drugiego. I tylko czasem od barwnych przygód, bitew mrożących krew w żyłach (nie tylko przez to, że prowadzonych na dalekiej Północy) i stworzeń wszelkiej maści rozpraszał mnie brak zmarszczek na czole Nicole Kidman w momentach, w których powinny były się one pojawić. Ale poza tym była okrutnie piękna – jej chłód przeciwstawiony był niewątpliwie tajemniczej eteryczności czarownic, zwłaszcza Serafiny granej przez Evę Green. Dla damskiej części publiczności pojawia się na ekranie Daniel Craig w roli Lorda Asriela.

Czyli – jeśli chcemy obejrzeć przygody dzielnej dziewczynki i jej dajmona, pośród niesprzyjających warunków atmosferycznych, a także zagłębić się w świecie baśni, fantazji – jest to film na późne popołudnie czy wieczór, przy którym popijać można ciepłe mleko czy gorące kakao i zajadać ciasteczka.

***

Jeśli jednak szukamy w nim erudycyjnego zaplecza, które niesie ze sobą książka, to się rozczarujemy. Jeśli szukamy czegoś bardziej wyrafinowanego wizualnie, bardziej dziwacznego, mrocznego i groteskowego, to proponuję trzeci z obejrzanych przeze mnie filmów – Alicję w Krainie Czarów, którą wyreżyserował mistrz makabreski, szaleństwa i najdziwniejszych kreatur – Tim Burton. Przy tym reżyserze wystarczy postawić znak równości wobec niewyczerpanych złoży wyobraźni. Feerie barw, soczyste kolory – czerwień, biel, błękit… Dziwactwo goni dziwactwo, osobliwości są na porządku dziennym, nie dziwi więc, że Burton w takim otoczeniu czuje się z pewnością jak ryba w wodzie.

Nie należę do dziewczyn, dla których sukienka to cudna rzecz i ulubiona część garderoby, ale kreacje Alicji (Mia Wasikowska) wzbudzały we mnie zachwyt i najzwyczajniej w świecie zazdrościłam jej tych fatałaszków.

Białą Królową fantastycznie zagrała Anne Hathaway, pokazując ją jako władczynię niezwykle delikatną, by nie powiedzieć: mimozę, wysublimowaną, dobrą królową, która dla wszystkich chce dobrze, ale – jak się okazuje – potrafi być też stanowcza, a nawet posunąć się do użycia sarkazmu. Wzbudza uczucia niemal matczyne, gdy chce się ją przytulić, ale też czasem ma się ochotę nią potrząsnąć, by się obudziła i przeszła do ataku o to, co jej.

Jej całkowitym przeciwieństwem jest krewka, okrutna, złośliwa, obrzydliwa Czerwona Królowa, otoczona przez fałszywych pod każdym względem pochlebców – dworzan, knujących pod jej nosem – grana przez muzę Burtona, Helenę Bonham Carter. Jej królowa denerwuje, przeraża, ale wzbudza cień współczucia, gdy widz orientuje się, że tak naprawdę jest strasznie samotna, otoczona ludźmi, którzy jej nienawidzą.

(fot: Ewa Doroszenko / futa.pl)

Oczywiście nie mogło zabraknąć Johnny’ego Deppa – jego Szalony Kapelusznik jest zdrowo walnięty, szurnięty, świrnięty, ale też swoje wie i pod tą paplaniną bez składu i ładu kryje się wielkie serce i mądrość doświadczonego życiem człowieka. Tego obrazka pełnego magii, szaleństwa, barw, intryg i świata na opak dopełniają aktorzy, którzy użyczyli postaciom głosu: roztargniony, przerażony Biały Królik Michaela Sheena, prześmiewczy, szyderczy, tajemniczy i nieuchwytny Kot z Cheshire z głosem Stephena Frya i zadymiona, filozofująca, enigmatyczna Niebieska Gąsienica mówiąca głębokim, aksamitnym głosem Alana Rickmana.

Burton sięgnął po obie części Alicji… Lewisa Carolla – do świata filmowego główny bieg wydarzeń zaczerpnięty jest z Alicji po drugiej stronie lustra, podczas gdy w retrospekcjach przewijają się wątki Alicji w Krainie Czarów. Alicja zostaje sprowadzona do Krainy Czarów ponownie tuż po tym, jak postanawia odejść na stronę, by przemyśleć oświadczyny młodzieńca pochodzącego z zamożnej zaprzyjaźnionej rodziny. Zaaranżowane oświadczyny, prowadzące do zaaranżowanego małżeństwa z osobnikiem miałkim, odpychającym, prostackim, kompletnie niepasującym do żywiołowej, charyzmatycznej Alicji, którą cechuje wielka intuicja i jeszcze większa wyobraźnia, czego ów młodzieniec nie potrafi zrozumieć. Alicja, uciekając przed jedną poważną decyzją, trafia ponownie do świata Białej i Czerwonej Królowej, by podjąć inną decyzję – też wielkiej wagi. Nic nie pamięta ze swego poprzedniego pobytu, co stanowi poważne utrudnienie w realizowaniu planu przywrócenia ładu Krainie Czarów.

Czy podoła odpowiedzialności? Czy podejmie właściwe decyzje? Kto czytał, ten wie, kto nie, ten trąba… A poważnie: nawet jeśli wie, to z pewnością chętnie zanurzy się w absurdalny świat Alicji, w którym maczał swoje artystyczne palce mroczny, groteskowy Tim Burton, budząc do życia stwory zaklęte na kartach książek Lewisa Carolla. I niekoniecznie widz musi oglądać ten film w 3D, by zawładnęła nim magia opowieści, zwłaszcza, że uroku dodaje tradycyjnie muzyka Danny’ego Elfmana.

———————————————————————————-
//. Więcej o projekcie FUTA?

Futa to najnowszy projekt artystyczny Ewy Doroszenko prezentujący wysmakowane fotografie kreacyjne oraz fotografie mody. Artystka współpracuje z twórczymi stylistami, projektantami mody, modelkami, modelami, wizażystami oraz przedstawicielami innych dyscyplin, by tworzyć nasycone niepowtarzalną atmosferą cykle. Szalone sesje fotograficzne Futy owocują intrygującymi formalnie pracami, które Artystka prezentuje na stronie projektu: www.futa.pl

Ewa Doroszenko ukończyła studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Obecnie jest doktorantką na tym samym wydziale. Jest autorką wielu cykli fotograficznych oraz projektów artystycznych. Jej fotografie były wielokrotnie publikowane, między innymi znalazły się w książce „Dziewczyńskie bajki na dobranoc”. Na swoim koncie ma kilkanaście wystaw indywidualnych. Ponadto prezentowała prace na wielu wystawach zbiorowych w kraju i za granicą oraz brała udział w projektach intermedialnych (min. „Huta Artzine”, „Sonorury”, „Tonopolis”).

————————————————————————————-
Zgodnie z przyjętą na naszej stronie wolną licencją CC, zastrzegamy (jako odstępstwo), że wszelkie prawa do korzystania z ilustracji w tym tekście należą do Ewy Doroszenko.
————————————————————————————-
Lemony Snickett: Seria niefortunnych zdarzeń
; Brad Silberling; Niemcy, USA 2004

Złoty kompas; Chris Weitz; USA, Wielka Brytania 2007
Alicja w Krainie Czarów; Tim Burton; USA 2010