„Szklany klosz” Sylvia Plath

Z Sylvią Plath zaprzyjaźniłam się przede wszystkim, czytając w wakacje przed rozpoczęciem pierwszego roku studiów jej pamiętniki. Bardzo silnie identyfikowałam się z nią. Śledziłam dokładnie jej życie, z ogromnym zainteresowaniem poznawałam jej myśli, razem z nią nakładałam na siebie dyscyplinę codziennego pisania, czytania lektur, inspirowałam się jej fascynacjami literackimi, wreszcie, zazdrościłam jej życia i osobowości. Podobało mi się niezwykle w niej to, że z jednej strony była ambitną intelektualistką, a z drugiej dbała o swój wygląd, styl ubierania się i życie towarzyskie. Stanowiła dla mnie obraz pełnej kobiety, inteligentnej i pięknej zarazem, kogoś, z kogo warto brać przykład.

(fot: Milena Dziadak)

Intymność jej pamiętników pozwalała także na pewną dozę dystansu do spoglądania na poetów i pisarzy przez pryzmat „wielkim […] był”. Z rozbawieniem odczytywałam fragmenty, w których Sylvia zastanawiała się, co zrobić z wydłubaną właśnie z nosa kozą. Z biegiem czasu dochodziły teksty bardziej refleksyjne, od których wiało pesymizmem i depresją. Fragmenty te doskonale ukazywały, jak trudne tak naprawdę jest życie osoby wrażliwej, ambitnej i myślącej.

Do wierszy Sylvii nie zaglądałam nigdy na dłużej. Nie porywały mnie, co zrzucałam na karb raczej tłumaczenia niż podważania talentu amerykańskiej poetki. W jej pamiętnikach dużo miejsca poświęconego było poezji, ale wiedziałam przecież, że zaczynała od prozy, od opowiadań. Nigdy jednak specjalnie nie wierzyłam w nie. Uważałam, że Sylvia jest mistrzynią w opisywaniu świata właśnie w formie, jaką stanowi dziennik literacki. To mi wystarczało. Pomimo że wiedziałam także o istnieniu „Szklanego klosza”.

Język i styl w „Szklanym kloszu” są niezwykle kojące. Po to właśnie sięga się po literaturę. Aby doświadczyć stanu, w którym każde słowo jest na swoim miejscu. W którym każde zdanie zbudowane jest w sposób doskonały. W którym wreszcie zawarte są tak trafne opisy zarówno świata, innych ludzi, jak i stanów wewnętrznych bohaterki, że pragnie się nie wypuszczać ołówka z ręki i podkreślać, podkreślać, podkreślać… Plath jest mistrzynią prozy. I pomyśleć, że to jedynie tłumaczenie. Jaka ekstaza musiałaby wypływać z oryginału?

„Szklany klosz” w treści zbliżony jest do fabuły jej dzienników. Pisany z perspektywy trzydziestoletniej kobiety, która na swoje przeżycia próbuje spojrzeć z dystansu i jak najtrafniej opisać ten czas, kiedy miała lat 19 i znalazła się na życiowym rozdrożu. Doskonale znam ten stan. Zna go zapewne niejedna dziewczyna, zwłaszcza ta, która również miała ambicje literackie, dorastała wśród niezliczonej ilości książek, z jednej strony była romantyczką, a z drugiej próbowała praktycznie spoglądać na życie. I właśnie ten konflikt powodował wewnętrzny niepokój, a w przypadku wrażliwszych osób, tak jak Plath, prowadził do załamania nerwowego i depresji.

Najlepszy fragment „Szklanego klosza” to ten, w którym w upalne lato do rodzinnego białego domku na prawdziwej amerykańskiej prowincji wraca z miesięcznych praktyk w Nowym Jorku dziewiętnastoletnia Esther, będąca już w fazie zaawansowanej depresji. Duchota parnego lata stanowi znakomite tło dla wewnętrznej pustki bohaterki, która nie jest w stanie podjąć najprostszej decyzji ani wykonać jakiegokolwiek kroku naprzód, która miota się i cierpi, i jest w tym stanie niezwykle osamotniona.

—————————————————-
„Szklany klosz” Sylvia Plath; Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 1995

Więcej tekstów Ani znajdziecie na jej blogu Bredablik.