„Liczenie baranów. O naturze i przyjemnościach snu”
Znaleźć swoje nazwisko pomiędzy takimi osobistościami, jak Simone de Beauvoir, William Blake, William Shakespeare, Mark Twain, Marcel Proust, Winston Churchill czy Luis Buñuel nie jest rzeczą codzienną. Jeśliby dodać do tego rozpustnych indyjskich maharadżów, kapryśnych wodzów, rozrzutnego papieża, sytuacja jawi się wręcz jako zjawiskowa. Czy jednak na takie towarzystwo można się obrażać?
W niezwykle sugestywny i uwodzicielski sposób wplata Paul Martin czytelników swojej najnowszej książki „Liczenie baranów. O naturze i przyjemnościach snu” w poczucie, że wypierać się powiązań z powyższymi nie wypada, a wręcz utwierdza szczęśliwych posiadaczy swojej książki w przekonaniu, że jeśli też kochają własne łóżko, to wyjątkowość spłynęła na nich niepojęta. Jak gar miodu wylany na pięciusetstronicową książkę – nic, tylko pławić się w nim, przewracać z boku na bok niespiesznie (bo jakże w miodzie inaczej), drapać po brzuszku i delektować smakiem marzeń sennych. A porzekadła typu „wyśpisz się po śmierci” kopnąć, za przeproszeniem, w zadek.
Bez wątpienia, dla czytelników, którzy swój sen szanują lub teoretycznie „robiliby to, gdyby tylko mogli”, przekaz Paula Martina jest jednym z tym, których słucha się z zainteresowaniem, ponieważ słyszy się to, co chce się usłyszeć. Przemęczenie, zarywane noce, rozdrażnienie, niedzielne odsypianie do południa, a urlopowe – do oporu. Kto z nas tego nie zna?
Nie wiem, czy jakikolwiek deklarowany pracoholik, dla którego książka mogłaby być ciekawą formą terapii, kiedykolwiek przez nią przebrnie (czy MUZA SA planuje wydanie audiobooka?), więc tych czytelników przemilczę.
„Liczenie baranów” łechce ego leniwców, jest może nawet lekko niebezpieczna dla nich, a dla osób, które zagubiły więź z własnym ciałem, jest mantrą: „posłuchaj swojego organizmu, uszanuj siebie, uszanuj swój sen”, i zarazem ostrzeżeniem: „nie pakuj się w błędne koło troski o siebie kosztem snu”. Liczne odwołania do badań naukowych, monograficzne przedstawienie tematu oraz akademickie wykształcenie autora (dr biologii behawioralnej Cambridge) nadają książce znamion profesjonalizmu.
Naukowe wywody przecinają, ku mej uciesze, serie anegdot czy też niewybredne żarciki na temat samej nauki. Książka nie jest bez wad: powtarzanie się wątków, oczywistość niektórych poruszanych kwestii, zero-jedynkowa ocena postaw związanych ze snem, czasem „naciągane” w interpretacji odwołania do literatury pięknej. Można jej to jednak wybaczyć, bowiem niesie ona ze sobą konkretny cel i też jasno o nim mówi – jest naukowo-refleksyjnym głosem o trudnych dla naszego zdrowia (fizycznego i psychicznego) czasach: propagujących wydajność życia mierzoną zegarkiem, kulturowo lekceważących znaczenie snu, a przez to – krzywdzących całe społeczeństwa.
Sto lat temu większość ludzi harowała do późna, a garstka bogaczy trwoniła czas. Za to dziś, im powiększy odnosimy sukces (w potocznym sensie), tym mniej mamy wolnego czasu. Bezczynność jest traktowana jak oznaka bezwartościowości, a nieustanna aktywność to znamię wysokiego statusu i sukcesu. Pozornie bezproduktywne działania są spychane na dalszy plan lub zlecane innym. A zgodnie z dominującą w kulturze postawą spanie to jeden z najmniej produktywnych przejawów aktywności człowieka – może nieco wartościowszy niż siedzenie i dłubanie w nosie, ale tylko nieznacznie. – pisze Paul Martin.
Muszę przyznać, że „liczyłam barany” wyjątkowo długo, bo grubo ponad dwa miesiące. Stosując (w okresie lektury) na własnej skórze terapię dosypiającą „śpij tyle, ile potrzebujesz, i wtedy, kiedy potrzebujesz”, przekonałam się, jak świetne skutki ona niesie i jak bardzo mój organizm jej potrzebował! Czy jednak, jak sugeruje autor, na dłuższą metę uda mi się kontynuować tę „życiową zmianę”, czy też wraz z zamknięciem książki czar Paula Martina pryśnie?
Wielu amatorom drzemek, wylegiwania się w łóżku, wsłuchiwania się w potrzeby ciała i wręcz mocniejszego przeżywania swojego życia we śnie niż na jawie, sen służył. A części z nich nawet udało się osiągnąć bardzo dużo, pracując paradoksalnie mało. Lata badań pokazują, że chroniczne zaniedbania snu obniżają znacząco poziom zdrowia i jakość życia, a nawet – że są dla życia niebezpieczne. Świetnego samopoczucia i przyjemności, czerpanej ze spania i ze snów, nikt mi nawet reklamować nie musi.
Obietnica wielce kusząca. Ale jak tu odważyć się sypiać po dziesięć godzin dziennie, kiedy świat twierdzi, że tylko osły „liczą barany”, a książki takie jak ta, diabeł powinien ogonem nakryć? Sprawa jest trudna.
Pytanie – czy lepiej się z nią przespać, czy przemęczyć.
———————————————————————–
„Liczenie baranów. O naturze i przyjemnościach snu”, Paul Martin; Wyd. MUZA SA, Warszawa 2011
(Okładka miękka, książka lekka, papier żółty; wygodna i na podróż, i do łóżka.)