Jak współczesne media obłaskawiły buntowników

Zastanawiam się czasami nad pewną kwestią, a mianowicie, czy dzisiejsi czterdziestolatkowie pamiętają czasy swojej rock and rollowej młodości? Czy pamiętają zachwyt nad muzyką, jej moc, która przeciwstawiała się zastanej, szarej rzeczywistości PRL-u w Polsce i potężnemu kryzysowi gospodarczemu na świecie? Owszem, powiecie, że pewnie pamiętają i z wielką tęsknotą wspominają ten okres. Dzisiaj oni powiedzą: w obecnych czasach taki świat już nie istnieje, bo nie ma racji bytu. I jest to szczerą, choć gorzką prawdą. Dlaczego nie ma racji bytu i co się stało, że buntownik z czasem powoli umierał wraz z wzrastającą potężną siłą mediów, która wytyczyła dla niego zupełnie inne cele?

(fot: Beata Rakoczy)


Subkultury, niegdyś mocno trzymające się razem, z wyraźnie zaznaczonymi cechami stanowczo sprzeciwiały się sytuacji politycznej w jakiej przyszło im żyć. Punki, skini, hippisi i inni przejawiali swoje niezadowolenie w tekstach muzycznych, ubiorze czy sposobie zachowania. Wtedy, owszem, miało to sens. Weźmy na przykład festiwal punkowy w Jarocinie, który odcisnął swe piętno na historii kraju i do dziś pozostaje symbolem buntu młodych przeciwko systemowi starych. W tamtym czasie media prowadziły akcję propagandową, nie były przyjazne nowościom z Zachodu, takim jak głośno brzmiąca nowa muzyka z tekstami wymierzonymi przeciwko władzy. Przez to same odwracały się od potrzeb młodych, tworząc mur zbudowany z dystansu do nowości, strachu, a nawet agresji przed nieznanym. A jak wiadomo, bunt wzrasta z siłą nacisku, która chce go zniszczyć. Radiowi monopoliści puszczali w radiu jakąś dyskotekową sieczkę z zachodnich krajów czy piosenki o nic nieznaczących tekstach, jak te o małym fiacie. Miały one poić umysły niezbyt rozgarniętych dzieciaków, którym i tak wszystko jedno, co podrzucą, byle była zabawa. Nastolatkowie mieli do wyboru albo twórczość gwiazd typu Irena Santor czy zespół Mazowsze, albo prymitywne disco z Niemiec Zachodnich lub też w ostateczności tzw. Muzykę Młodej Generacji – poważną i napuszoną do granic możliwości.

Ale przejdźmy jeszcze do subkultur. Znalazłam ciekawy felieton Mirosława Pęczaka pt. „Kostium buntownika – subkultury też się skomercjalizowały” („Polityka”, 2001). Autor podaje w nim uwspółcześnioną pesymistyczną wizję ideologii subkultur, obłaskawioną przez wszechobecne media, które nawet na niegdyś twardo sprzeciwiających się komercji buntownikach postanowiły zarobić. Pisze, że „kreowanie własnego stylu życia, za PRL realizowanego w obrębie subkultur metodą raczej chałupniczą, dziś wiąże się z możliwościami finansowymi”. Wniosek z tego wynika bardzo ponury, bowiem wszystko, co jest nam potrzebne, „oferuje kultura skomercjalizowana, profesjonalna i oficjalna. Dowolne  ubranie, dowolna muzyka, dowolna fryzura czy tatuaż – wszystko można kupić. Trzeba tylko mieć pieniądze. Sprofesjonalizowała się nawet prasa alternatywna, kiedyś wymieniana w subkulturowym obiegu, dziś wystawiana na sprzedaż w Empikach. (…) Ten, kto ma możliwość kupienia sobie stylu, dziś jest metalowcem, ale jutro może zostać technomanem. Ten zaś, którego nie stać na modną dyskotekę, będzie wraz z podobnymi sobie szukał okazji do wyżycia się w bójce z konkurencyjną osiedlową bandą”.

(fot: Beata Rakoczy)

Nagła zmiana roli mediów po okresie transformacji tak zaskoczyła niegdyś zagorzałych jej przeciwników, że zanim się obejrzeli, wskoczyli szybko w jej ramiona, jak chociażby Sex Pistols. Członkowie grupy nieraz popadali w tarapaty, przekraczając prawo, wykrzykiwali obelżywe hasła przeciwko samej Królowej Elżbiecie. Ale nagle, kiedy stali się bardzo popularni, zaczęli udzielać wywiadów w telewizji, która wręcz prosiła ich o wulgarne zachowanie podczas nagrywania programu, nierzadko na żywo. Sprzyjało to większej widowni. Oczywiście zostawali za to sowicie wynagradzani… Idąc dalej, menadżer zespołu Malcolm McLaren, postanowił zarobić na zespole i kulturze punk, sprzedając gadżety punkowe w jednym z brytyjskich sklepów. Punk rock zaczął być modny, sprzedał się mediom, które szybko zaczęły reklamować tę subkulturę. Później został nakręcony film o tym, że punk to jeden wielki szwindel, na którym zarobiono dużo pieniędzy.

W latach 90. muzycy zaczęli regularnie flirtować z telewizją. W dużej mierze ma to związek z powstałymi na początku tej dekady ogromnymi wytwórniami płytowymi zasysającymi większość artystów. W tej chwili wytwórnie na zasadzie selekcji wybierają artystów jednego sezonu. Są oni mało ambitni i służą mało wybrednym słuchaczom, których jest sporo. Zasada jest prosta – więcej będzie wtedy pieniędzy. Wolny rynek wraz ze swym dobrodziejstwem dał nam też konsumpcję przejawiającą się w każdej dziedzinie życia o niespotykanych rozmiarach. To, czemu buntowniczy ruch punk kiedyś się przeciwstawiał, teraz go obłaskawiło, bo jak inaczej można nazwać grupy pseudopunkowe w stylu Green Day czy Offspring sprzedające miliony płyt, wożące się najdroższymi samochodami i nie mające chęci buntowania się przeciwko temu, w co się wpakowały? Chyba nie inaczej, jak hipokryzją, ignorancją. Ale nie trzeba dochodzić tych faktów tak daleko… Dawniej trzeba było silnie zabiegać o płytę dobrego punkrockowego wykonawcy, ba! nawet o informacje na jego temat, nie mówiąc już o specyficznych ciuchach, które samemu trzeba było sobie zrobić albo sprowadzić z zagranicy. Dzisiaj, aby to mieć, nie trzeba się w ogóle wysilać, jak więc można posiadać dziki zapał i wiarę w sens buntu. Hasło „Do it Yourself” straciło na znaczeniu.

Kazik Staszewski stwierdza w wywiadzie u Mikołaja Lizuta w książce „Punk Rock Later”: „jedną z głównych powtarzających się co jakiś czas dyskusji, którą prowadzę z internautami, jest to, czy się sprzedałem, czy jestem komercyjny, czy niezależny. Ja ciągle twierdzę, że i taki, i taki. Obie te sprawy nie stoją ze sobą w sprzeczności. Jestem towarem, gadżetem, który wśród innych rzeczy stoi na półce młodego człowieka. Ale jednocześnie ten gadżet jest niezależny.” To prawda, ale pan Staszewski może sobie pozwolić na takie stwierdzenia, ponieważ jest już legendą polskiego rocka i zasłużył sobie na to miano. Natomiast inne zespoliki sprzedają się niczym plastikowy zegarek z odpustu. Wykreowani do końca przez menadżera, wytwórnię i media pokazywani non stop w telewizji, promowani w Internecie mówią o sobie często „zespół rockowy”, co jest rzeczą samą w sobie śmieszną.

(fot: Beata Rakoczy)

Ciekawa jest kwestia teledysków, które kiedyś niosły ze sobą jakiś przekaz, artyzm i odzwierciedlały odczucia artysty. Dzisiaj mamy do czynienia z teatrem teledysków, o czym jeszcze dwadzieścia lat temu nie było mowy. „W eterze teledysków bowiem, inaczej niż w heroicznych czasach progresywnego rocka, muzyka popularna uległa osobliwej teatralizacji: wykonawca takiej muzyki, jeśli chciał osiągnąć sukces, musiał stać się dodatkowo aktorem i tancerzem. (…) Teledysk w efekcie ogołocił rocka z jednego bardzo dlań ważnego waloru: szczerości i spontaniczności ekspresji” – twierdzi Mirosław Pęczak. Znów ta wstrętna telewizja. Doszło do tego, że wiele bezdusznych zjawisk muzycznych popularnych w latach osiemdziesiątych, prasa z tajemniczych na pierwszy rzut oka powodów uznała za kontynuacje punk rocka czy też za takie, które z niego wyrastały. No, ale opatrując coś nazwą „punk rock”, ma się nadzieję, że nie zostanie to pominięte przez zagorzałych znawców tej muzyki. Fakty są jednak takie, że punk rock, deklarując nienawiść do pieniądza, sam stał się chodliwym towarem. Kiedyś naiwnie sądzono, że wystarczy zachwiać systemem politycznym, aby zaistnieć w mediach i jeszcze je wyśmiać, dziś toczy się flirt z telewizją. Aby w niej zaistnieć, trzeba szokować i obrażać, skutecznie prowokować. Wartościowa muzyka albo schodzi do podziemi i tam tworzy z prawdziwego powołania, albo potrafi w inteligentny sposób wykorzystać media do swojej promocji, nie stając się gwiazdką sezonu.

Pisarz muzyczny Bartosz Kurowski oznajmia prawdę: „jesteśmy pierwszym pokoleniem, dla którego rock’n’roll nie jest buntem”. Punk rock bowiem najlepiej czuł się w czasach niepokornych i kryzysowych, początkowo szokował, rozbijał sceniczne i pozasceniczne normy, konwencje. A czym teraz ma szokować? Skoro widza już nic nie zszokuje. I jeśli ktoś twierdzi, że zespoły powstające teraz, wykreowane pod nazwą właśnie „punk rocka” mają coś wspólnego z tym zjawiskiem, to  grubo się myli. Wystarczy przeanalizować teksty takich piosenek, a znajdziemy tam popową papkę – gadaninę, a to o nieszczęśliwej miłości, w lepszym przypadku już o szarości dnia codziennego. To koniec oferty prezentowanej przez lansowane gwiazdy „punkrockowe”. Nie można głosić jakiejś ideologii, a potem zmieniać ją wedle zachcianek, wedle nowo przedstawionej rzeczywistości, medialnej rzeczywistości.

———————————————–
Książki i artykuły, którymi się zainspirowałam:
* Bartosz Kurowski, Punk – Pokolenie Pustki, wyd. ANABASIS, Kraków 1997
* Mikołaj Lizut, Punk Rock Later, wyd. Sic!, Warszawa 2003
* Mirosław Pęczak, Kostium buntownika – subkultury też się skomercjalizowały, „Polityka” 2001