Co wyciągniesz z globalnej szuflady?
Przytrafia się nam czasem ten moment refleksji, gdy spoglądając na współczesny neonowy świat, uświadamiamy sobie, że coś tu nie gra. Następnym krokiem, nieco już mniej refleksyjnym, jest szukanie winowajcy: osoby, grupy osób lub po prostu jakiegoś społeczno-kulturowego zjawiska, które odpowiada za obecny stan rzeczy. Wśród kilku podręcznych kozłów ofiarnych miejsce szczególne zajmuje globalizacja. I trzeba przyznać, że jest to winowajca idealny, ponieważ samo pojęcie globalizacji jest tak pojemne znaczeniowo, że cokolwiek na jej temat byśmy powiedzieli, ciężko będzie temu zaprzeczyć. Jest nawet całe mnóstwo sprzecznych ze sobą tez, które przedziwnym sposobem można by wrzucić do tego worka bez dna.
Jedna z takich tez głosi brak troski o kulturową różnorodność, a nawet więcej: niszczenie tej różnorodności w imię idei globalnej wioski. Pojawia się jednak pytanie, czy znaleźliśmy tu właściwego winowajcę. Łatwo powiedzieć, że media ogłupiają ludzi. Ale czy prawda nie jest nieco inna? Czy przypadkiem to nie ludzie dają się ogłupiać mediom? To samo? Niekoniecznie, bo sprawa ma się tak, że winnym nie jest telewizor, ale ten, kto przed nim siedzi. A w przypadku zaniku kulturalnej różnorodności winnym nie jest kultura masowa (czyli najbrzydsze dziecko globalizacji), lecz jest adresat – człowiek masowy. O tej ciekawej odmianie gatunku homo sapiens nie jestem w stanie napisać więcej ani mądrzej niż Ortega y Gasset. Dodam tylko, że spotkać takiego osobnika można na każdej ulicy, w każdym supermarkecie, w McDonaldzie, na uniwersytecie, w kościele i w Empiku na dziale muzyki zagranicznej. A kto odwiedza takie miejsca? Każdy z nas.
Tezą, jaką chcę postawić, jest stwierdzenie, że krytyka globalizacji i kultury masowej z perspektywy człowieka zachodniej cywilizacji to jeden z przykładów tej sympatycznej hipokryzji, na którą wielu z nas zdobywa się co najmniej kilka razy dziennie. Nie znaczy to oczywiście, że powinniśmy w związku z tym przemilczać wszystko to, co zasługuje na druzgocącą krytykę. Zastanówmy się jednak, czy nasz winowajca jest aż taki zły; czy przypadkiem nie jest jednym z naszych najlepszych przyjaciół. Rachunek sumienia zacznę od siebie: gdybym miał broń, zastrzeliłbym Paris Hilton, Kasię Cichopek i Cristiano Ronaldo. A gdybym miał władzę absolutną, pozamykałbym supermarkety, a także sieci sklepów muzycznych, gdzie z nikim o muzyce nie da się porozmawiać; no i oczywiście KFC ze swoimi kurczakami musiałoby zejść do podziemia. Jednak sprawa ma się ze mną tak: uwielbiam Coca-Colę, chipsy Lay’s jem tonami, a dyskografię Beatlesów skompletowałem w Empiku. Wniosek z tego taki, że nawet jeśli sobie z tego nie zdajemy sprawy, nikt z nas z globalizacji nie zrezygnowałby za żadne skarby. Jesteśmy dziećmi najnowszego okresu zachodniej cywilizacji i jest nam z tym bardzo dobrze. A mówienie, że jest nam źle, wydaje mi się przejawem dekadencji.
Tak samo dekadencki jest często nasz podziw dla obcych kultur i dla kulturalnego zróżnicowania. Widzimy tybetańskich mnichów i mówimy sobie: jaka to piękna i fascynująca kultura! Pytanie tylko, czy chcielibyśmy żyć tak, jak oni? Mnie samego od dawna onieśmiela i pasjonuje cywilizacja wschodu oraz jej religie, jednak w środowy wieczór zapominam o wszystkim i włączam mecz w telewizji, bo czas na Ligę Mistrzów. I ktoś taki, jak ja, miałby powiedzieć Tybetańczykom: powinniście zachować swoją wspaniałą kulturę i bronić się przed światem zachodu. Dlaczego? Bo przyniesie wam mecze i seriale, które ja maniakalnie oglądam, ale wy powinniście być od tego wolni, żebym ja – człowiek zachodu – mógł od czasu do czasu przystanąć i zadumać się, że gdzieś tam są ludzie, którzy żyją w zgodzie z naturą i z sobą samym. Taka autoironia ogarnia mnie zawsze, gdy myślę o tych wspaniałych miejscach, w których ludzie żyją inaczej niż my. A skąd mam pewność, że nie zechcieliby żyć po naszemu?
My zechcieliśmy żyć w ten sposób. I czy na tym straciliśmy? Czy straciła nasza kultura? Czy miała co tracić? Myślę, że w całym tym kontekście często przeszkadza nam skłonność do idealizacji minionych dziejów. Myślimy sobie, że kiedyś ludzie byli piękniejsi, że żyli inaczej, że inaczej patrzyli na świat. Ale to mit. Zmienia się duch czasów, ludzie pozostają tacy sami. Czy to nie w tej pięknej epoce humanizmu ateńskiego palono publicznie księgi Protagorasa, a Sokratesa skazano na śmierć? A renesansowy stos dla Giordano Bruno? Czy wobec nieskończonej liczby takich przypadków możemy mówić o jakiejś przewyższającej nas moralności starego świata, a także o jego niezwykłym duchowym wymiarze? A kto miał z tego czerpać, analfabeci na wsi czy rzemieślnicy z miast? Czy obchodziła ich kultura, czy byli świadomi, że sami niejako są jej częścią?
Dziś, kiedy niepomiernie wzrosła nasza świadomość historyczna i kulturowa, zaczynamy postrzegać świat w nowych perspektywach. Jednak obawiam się, że są one mocno akademickie. Kulturę tworzą ludzie. W momencie, gdy zaczyna nas fascynować sama kultura, zapominamy o człowieku i jego potrzebach, które w większości przypadków nie są zbyt skomplikowane. Czy odmienność kulturowa jest ważniejsza od dobrobytu jednostki? Nawet jeśli jest, nie mamy moralnego prawa wydawać takich sądów. Narzekamy na współczesność i globalizację, jednak w pełni z niej korzystamy. Można powiedzieć: tak, korzystamy z cywilizacyjnego postępu, jednak kultura masowa to już zupełnie co innego. Ale czy tak łatwo to oddzielić? Jeśli jednak da się oddzielić, to jest to zadanie dla każdego człowieka, by z spośród wszechogarniającej tandety potrafił wybrać to, co wartościowe. Można również ruszyć w świat i poznawać kultury, a kiedy się oderwie od telewizora, by pospacerować uliczkami jakichś starych europejskich miast, zda się sobie sprawę, że globalizacja nie jest w stanie naruszyć prawdziwego kulturowego dziedzictwa, a kultura masowa to tylko bardzo cienka fasada.
Autor tekstu udał się właśnie słuchać Mozarta na serwisie YouTube.
————————————————–
Więcej? Tekst jest polemiką do artykułu Dagmary Tomczyk „Globalna szuflada: kultura na allegro”.