Felieton nocą: Kondycja studenta, czyli o tym, o czym nie wypada mówić – o pieniądzach i nie tylko
‚Student’ to powinno brzmieć dumnie, ale gdy pojawia się kwestia finansów, duma ustępuje frustracji i nos trzymany wysoko, wyżej niż reszta, zwiesza się na kwintę. Nie będę może robiła rozliczenia ‘bezpłatnych’ studiów stacjonarnych, a zajmę się dalszą nauką. Bo za studia podyplomowe zapłacić trzeba, bo weekend, bo dalsza nauka i niekoniecznie bezpośrednio po studiach… Powodów jest wiele, i tak wszyscy wiemy, że dziurę budżetową łatać trzeba, choć te skrawki prędzej wpadną w przepastną otchłań niż coś zakryją. Ja rozumiem, że z czegoś muszą być pensje szacownego grona pedagogicznego. I student przecież może zarobić na swoje utrzymanie. Nie starczy, że przechodzi do kolejnego etapu wyścigu szczurów, by mieć kolejny papier w kieszeni i kolejny argument przetargowy, gdy będzie chciał opchnąć siebie na jakieś stanowisko.
Nie mówię, że państwo ma utrzymywać studentów-nierobów (jak wciąż ludzie chcą myśleć, co dalekie jest od prawdy już od dawna, bo bez dorywczej pracy student w zasadzie nie ma szans na pokrycie wydatków mieszkaniowo-życiowo-naukowo-kulturalno-rozrywkowych), ale wspierać by mogło trochę bardziej pokolenia, które mają stać się podstawą prężnego, rozwijającego się i nowoczesnego kraju. A ci na podyplomowych to mają się o tyle kiepsko, że zniżki już przechodzą im koło nosa, bo są właśnie z podyplomowych (nawet jeśli niektórzy mieszczą się w ZUS-owskiej granicy do 26. roku życia), a zniżki studentowi bardzo ułatwiają i tak drogie funkcjonowanie w środowisku uczelnianym (zwłaszcza, gdy pojawia się kwestia przejazdów, dojazdów, odjazdów i innej komunikacji miejskiej i dalszej).
Poza tym właśnie rzeczona praca dorywcza – nie każdy ma szczęście i wakat na oku w pracy w branży, do której się szkoli, więc bierze cokolwiek, co nie wymaga doświadczenia. Tak na początek. A potem to już pracuje i pracuje wciąż w jednym miejscu, i szuka, rozgląda się z nadzieją, że ktoś, jakiś szef, będzie chciał przygarnąć choćby na staż studenta albo już absolwenta, by ten mógł zdobyć upragnione pierwsze sznyty. Ale pierwsze, co rzuca się w oczy w ogłoszeniach, to wytłuszczone, pisane kursywą lub inaczej podkreślone: wymagane doświadczenie.
Tak, wiem, jest wolontariat, praktyka studencka lub bezpłatne praktyki, nawet takie dofinansowane przez Unię Europejską. Tyle tylko, że trzeba mieć czas wolny, by takie zaliczyć, a gdy student ma tę pracę dorywczą – nie ważne już, jaką – to stara się jak najwięcej godzin w niej spędzić, choćby miał zęby zaciskać (mimo wyuczonego i wymaganego bezwarunkowo uśmiechu na ustach), byle tylko wypłata była na tyle godna, by było go stać. I koło się zamyka. I kombinuj. Kondycja studenta się po prostu pogarsza, psychiczna – bo ileż można udawać, że jest się usatysfakcjonowanym; fizyczna – bo w-fu tylko rok na studiach, a potem to już kości do giętkich, elastycznych i wygimnastykowanych raczej nie mogły się zaliczyć, a ćwiczony był mięsień, który nie istnieje, czyli piwny (tak generalizując rzecz jasna), co w niczym nie pomogło (no chyba, że student AWF-u się trafił, ale to taki wyjątek potwierdzający regułę :P).
I człowiek wysiada. Znaczy student. I gorzknieje, jest coraz bardziej wkurzony, ideały kruszą się po drodze i pod koniec zostaje pył, który trzeba ze stóp otrzepać, gdy wchodzi się do Urzędu Pracy w nadziei na cokolwiek, byle godne, gdy na lotnisku w obcym kraju zdaje sobie sprawę, że inny kurz przylgnie do pleców, rąk i twarzy i nie wiadomo, na jak długo i jakim kosztem, gdy postanawia się ruszyć w drogę, ale zupełnie nie wie się, gdzie iść, bo namieszali w kierunkach. Gdy goło przestaje być wesoło, a kolekcja za szkłem nie jest żadnym gwarantem, choć tak ktoś kiedyś im powiedział. Ale nadzieja umiera ostatnia, więc coś się jeszcze kołacze w tym zmęczonym umyśle młodego osobnika.
Stosy notatek, teorie konfrontowane z rzeczywistością i te marzenia o swojej małej stabilizacji i plany. Podczas gdy pracodawca oczekuje, że zgłosi się człowiek młody, najlepiej po studiach, z co najmniej dziesięcioletnim doświadczeniem, pełen młodzieńczego entuzjazmu, ale z rozsądkiem i mądrością starca najlepiej, w doskonałej kondycji… Wszyscy kochamy paradoksy.