Tchórzostwo czy świadomość?

Chłodnym listopadowym wieczorem zmierzałem do pobliskiej szkoły podstawowej, która na jeden dzień stała się ośrodkiem ze wszech miar ruchliwym. W przedsionku, zmierzając ku urnie, usłyszałem krótką, ale jakże treściwą rozmowę pomiędzy ojcem a jego kilkuletnią córeczką. – Tatusiu, na kogo głosujemy? – dopytywała dziewczynka. – Jeszcze nie wiem, zobaczymy – odpowiedział ojciec. Ta skromna wymiana zdań przyczyniła się po części do niniejszego wywodu i próby odpowiedzi na pytanie: czy pójście na wybory to mój obowiązek?

(Ilustracja: Beata Rakoczy)

W zasadzie konwersacja ta nie powinna mnie dziwić, bo przecież taka mentalność jest usprawiedliwiana dzięki licznym kampaniom, które stawiają na ilość, a nie jakość głosów. Już od kilku lat obserwuję w telewizji spoty reklamowe promujące wzięcie udziału w wyborach. Masa celebrytów, artystów, dziennikarzy, którzy z uśmiechem na ustach mówią: Nieważne na kogo, ważne, byś zagłosował. Rzesza nauczycieli historii i wiedzy o społeczeństwie, których surowość miała przekonać o ważkości naszego głosu, o doniosłości, jaką niosą ze sobą osiemnaste urodziny. Odtąd jesteśmy dorośli, odtąd musimy kogoś skreślić. Kogo? To już chyba mniejsze zmartwienie. Liczy się frekwencja. Ważne, by pokazać, że cenimy dzisiejszy ustrój, gdyż „wybory to święto demokracji”. Z taką wizją trudno mi się jednak zgodzić. Takie postulaty stawiają znak równości między wyborcą świadomym a intuicyjnym. Wychodzę jednak z założenia, że jeśli na czymś się nie znam, to trzymam się od tego z dala. Mój dyletantyzm mógłby tu jedynie zaszkodzić.

Nie można winić kogoś za to, że ten nie interesuje się polityką – ma do tego prawo. Tak samo jest w przypadku czyjegoś zdrowia. Jeżeli któryś z członków rodziny zachoruje, nasza medyczna wiedza kończy się na propozycji uśmierzenia bólu ibupromem albo podaniem termometru. Gdy objawy nie ustąpią, wysyłamy go do lokalnej przychodni, by tam zasięgnął opinii lekarza, który ma większe pojęcie w tej dziedzinie. Nasze zabiegi mogłyby tylko dodatkowo pogorszyć stan chorego. Tego byśmy chyba nie chcieli. A jednak spotykam ludzi, którzy, mimo swej politycznej niewiedzy, usilnie pragną wpłynąć na losy państwa. Nie zdając sobie nawet sprawy, na kogo właściwie głosowali.

Oddanie chorego w ręce profesjonalisty to pewien dowód dojrzałości, bo bez cienia wstydu (i słusznie!) pokazujemy nasz brak wiedzy w zakresie medycyny. Rozumiemy i akceptujemy to, że są lepsi od nas w tej materii. Jednak w przypadku wyborów taka mentalność zanika. Nagle każdy chce być ekspertem, specem od polityki. I niczym pielgrzym zmierza do urny, by skreślić jakieś nazwisko, by „pomóc choremu”. Jak najbardziej – pójdźmy głosować, ale zbierzmy sensowne argumenty, zapytajmy samych siebie: czemu akurat ten kandydat powinien wygrać? Niech źródłem naszych racji będzie coś więcej niż tylko stały zestaw błahych odpowiedzi typu: „bo tak”, „no bo trzeba zagłosować”, „ponieważ dobrze się prezentuje”. A jeśli argumentów brak, jeśli nie wiemy, jakie leki dla chorego będą najlepsze – zróbmy wszystkim przysługę i omijajmy tego dnia z daleka wszelkie lokale wyborcze.

Staram się nie mieć pretensji do aktywnych dyletantów politycznych, którzy są atakowani agresywną retoryką kampanii społecznych. Przypomnijcie sobie spoty z Szycem, Karolakiem, Wesołowskim. W każdej z tych reklam przewijał się jeden wspólny motyw: „jeśli nie pójdziesz na wybory, jesteś tchórzem”. Nikt nie chce być tchórzem, więc każdy pewnie pójdzie zagłosować. Taki napastliwy język nie pozwala nieświadomemu wyborcy na dopisanie własnego zdania. W końcu w kampanii wzięli udział ludzie rozpoznawalni, a więc godni zaufania. Ktoś taki nie może się mylić. Ale czy tak jest rzeczywiście? Czy nieoddanie głosu to tchórzostwo? Wierzę, że tak nie jest. Brak uczestnictwa w wyborach może być również pewną formą partycypacji w nich.

Pytałem o argumenty w przypadku zagłosowania na określonego kandydata. I w tym wypadku należy być ciekawym przyczyn niepójścia do urny. Nie każdy niegłosujący to „tchórz” albo „leń”. Przecież powodów, dla których ktoś nie wziął udziału w wyborach może być naprawdę wiele. Czy, według Borysa Szyca, tchórzem jest osoba, która nie głosowała, bo nie widzi żadnej różnicy w programach partii? Czy człowiek bojkotujący wybory, gdyż sprzeciwia się spotom wyborczym (czerpiącym pieniądze z jego kieszeni), to w oczach pana Karolaka również tchórz? To truizm, ale nic nie jest czarno-białe, nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Trzeba pytać o przyczyny i rozpatrywać je indywidualnie. W tej obraźliwej kampanii tego zabrakło.

Jednak nie wszystko stracone. Być może przypominacie sobie reklamę, w której para rąk przebiera w plecakach lub oponach samochodowych. Stracony podczas takiego wyboru czas zostaje przyrównany do okresu, w którym można by było zapoznać się z postulatami naszego kandydata. Spot kończy się słowami: Idź i głosuj świadomie. Wspaniale! Wreszcie stworzono kampanię, która ma jakiś sens. Kampanię, która przestaje promować cały ten pusty, polityczny blichtr, za którym nie kryje się żadna merytoryczność ani argumentacja. W zamian mamy jedno dodatkowe i niezwykle ważne słowo: świadomie. Być może to pierwszy skromny krok w tworzeniu pewnej, nomen omen, świadomości i odpowiedzialności politycznej.

W tym krótkim wywodzie chciałem porównać dwa rodzaje kampanii społecznych. Jeden z nurtów to zwyczajne mamienie i obrażanie, byleby wzrosła frekwencja. Drugi z kolei stawia na to, czego brak w pierwszej, a co powinno wydawać się najważniejszym – świadomość. Aby uściślić: zgadzam się, że wybory są istotną częścią demokratycznego społeczeństwa. Decydujemy przecież o losie państwa. To od nas zależy, kto dostanie się do władzy. Tak ważna decyzja nie może być poparta wyłącznie samą chęcią podwyższenia liczby głosujących. Jedyną istotną przesłanką przy takim wyborze, powinien być program polityczny, postulaty, obietnice. Jednak aby tak było, należy się tym zainteresować. Trzeba poświęcić trochę czasu, poszukać w Internecie, oglądać debaty itd. W ten sposób ukształtujemy swój światopogląd polityczny. I tylko takie osoby powinny chodzić na wybory, wszystkie inne uprzejmie proszę o zostanie w domu, bez obawy o to, że Kuba Wesołowski uzna was za tchórzy.