Poza kanonami płci, ku kanonom piękna – wieczna chwała Androgyne

Backstage, Jean Paul Gaultier Haute-Couture SS 2011, www.vmagazine.com

Miałam pisać o Andreju.

Pomysł na tekst pojawił się gdzieś pomiędzy lekturą artykułu na jednym z wątpliwej jakości portali plotkarskich – choć może raczej nie samego artykułu, a komentarzy pod nim – a chwilą czystego zachwytu nad kolejnym zdjęciem blondwłosej istoty w ekstrawaganckiej sukni ślubnej od Jean-Paula Gaultiera.
Gdzieś pomiędzy niezrozumiałą dla mnie kąśliwością, pogardą, wręcz nienawiścią bijącą ze słów anonimowych internautów a delikatną, olśniewającą urodą modela, który tę suknię prezentował na wybiegu.
Tak, modela. Nie modelki.

Jeden komentarz wybijał się spośród morza niewybrednych epitetów. „Jak anioł”.

Anioł. Istota doskonała. Bezpłciowa.

Z jednej strony funkcjonująca w kulturze jako ideał piękna, potocznie – pieszczotliwe określenie używane niemal wyłącznie w stosunku do kobiet, tak często postrzeganych przez pryzmat tak czy inaczej rozumianego „piękna”. A z drugiej strony przecież biblijni aniołowie nosili męskie imiona…

Czy przypadkiem nie byli manifestacją idei szerzej rozpowszechnionej i mającej swoje przełożenie na wiele innych aspektów kultury?

Androgynia, połączenie cech męskich i kobiecych, w wielu teoriach – chociażby tak odległych od siebie, jak mistycyzm Emanuela Swedenborga czy psychoanalityka Jaquesa Lacana – uosobienie ideału. Pełnia – czy to odnosząca się do scalenia dusz i ciał istot połączonych miłością tak silną, że stają się jednym, czy też do pierwotnej jedności jaźni. Motyw realizujący się w wielu mitologiach i religiach, chociażby u Greków, w postaci Hermafrodyty, czy w kabale, jako Adam Kadmon.

W każdym wypadku: potężny symbol religijny, mitologiczny czy psychologiczny, wyrażający Jedność, wyobrażenie istoty doskonałej – najbliższej boskości przez swoją pełnię i komplementarność, a w związku z przekroczeniem zsubiektywizowanych przez płeć punktów widzenia – udoskonalonej, świadomej Jaźni.

Idealizm, mistycyzm, symbolizm i psychologia. Zaczynam od tematów poważnych, częściowo metafizycznych, częściowo natchnionych. Wyjątek stanowić mogą koncepcje psychoanalityczne silnie związane z fizycznością, a także rolami społecznymi – wszak według Lacana to właśnie wskutek socjalizacji podmiot traci więź ze swoją pełną jaźnią, będąc wtłaczanym w konkretne role i postawy.

Jean Paul Gaultier Haute-Couture SS 2011, http://homotography.blogspot.com

I niejako właśnie w związku z przełamywaniem tych ról i postaw, z próbami wyjścia poza sztywne ramy społeczeństwa, z kontestacją światopoglądu, który często bywa narzucany, wmawiany, przyjmowany z góry, z niezgodą na to, żeby „było jak jest, tylko dlatego, że tak jest i że tak było” powraca koncept androgynii jako ważnego zjawiska w teorii gender studies.

Płynność i wieloaspektowość ludzkiej seksualności jest sprawą bardziej oczywistą niż większość ludzi jest gotowa przyznać. I tak, jak płeć biologiczna (sex) to coś innego niż płeć kulturowa / płeć psychologiczna (gender) i nie zawsze zachodzi między nimi tożsamość, tak samo czymś jeszcze odrębnym bywa orientacja seksualna oraz tzw. performatywność płci (gender performance / gender expression), związana z tym, co „na zewnątrz”, z wyglądem, ubiorem, sposobem zachowania… I właśnie tu powraca androgyniczność – rozumiana może nie tylko i nie zawsze jako posiadanie cech obu płci, ale także jako bycie „ponad płcią”, „inną płcią”, „trzecią płcią”, „żadną płcią”. Bycie „jednym i drugim”, ale także „ani jednym, ani drugim”. Sposobem na wyrażanie siebie dla osób, które nie czują się dobrze w sztywnych podziałach na niebieskie i różowe, na spódnice i spodnie, na długie i krótkie włosy. Ale też tych, którzy lubią jedno i drugie, czasem jedno, a czasem drugie. A czasem pomiędzy. Po co uściślać i szufladkować, skoro istotę stanowi wyjście z szuflady (taka parafraza wyjścia z szafy)?

Oczywiście upraszczam, ale takie uproszczenie pokazuje, że podobna tendencja jest w pewien sposób znana nam wszystkim. Że nikt z nas, nawet najbardziej cis-genderowy, nie mieści się tak zupełnie i w całości w jednej ramie. I może gdybyśmy zdali sobie z tego sprawę, łatwiej byłoby co poniektórym z nas zrozumieć tych, którzy mają odwagę, chęć lub głęboką potrzebę, aby pójść nieco dalej?

Najłatwiej chyba wybaczamy artystom – chociaż „chyba” jest tu ważnym słowem, bo mimo że teoretycznie „nie ważne, co mówią, ważne, żeby mówili”, to jednak wielu ludzi estrady, których image w jakiś sposób przekracza płciowe normy, niejednokrotnie spotyka się z potępieniem, niezrozumieniem, pogardą, patrzeniem na twórczość przez pryzmat obcości i dziwności. Niemniej jednak często to właśnie oni – jako obdarzeni charyzmą i magnetyzmem, który wynika nie z czego innego, jak właśnie z ich nieokreśloności, uwodzicielskiego czaru, któremu ulegają zarówno kobiety, jak i mężczyźni – pomagają przełamywać normy, wpływają na percepcję tych norm, na modę.

Właśnie, modę.

Bo miałam pisać o Andreju.

Od pewnego czasu w świecie projektantów i fotografów można zauważyć pewną tendencję do odchodzenia od ściśle określonych płciowo wizerunków na rzecz promowania właśnie bardziej androgynicznego stylu, co wiąże się i z określonym typem ubrań, i określonym (a może właśnie nieokreślonym?) typem urody modeli. Jednak to, co w wypadku kobiet jest jeszcze względnie społecznie akceptowane (wszak styl na „chłopczycę” co jakiś czas powraca do łask), tak wciąż wydaje się dziwić w wypadku mężczyzn. Niemniej jednak to już nie „facet z reklamy Marlboro” świeci triumfy w modelingu i reklamie.

Andrej Pejic, dziewiętnastolatek z Australii pochodzenia serbsko-bośniackiego. Sesje we francuskim, włoskim i tureckim Vogue, współpraca z tak znanymi projektantami, jak Marc Jacobs, Gucci i Jean-Paul Gaultier. I co znamienne – bynajmniej nie tylko w zakresie prezentowania mody męskiej, ale także kobiecej. Długie, platynowoblond włosy, delikatne rysy twarzy, szczupła sylwetka. Ten opis jednak niewiele oddaje z rzeczywistej urody osoby, która jawi się jako pozostająca pomiędzy. Tu i tu. Ani tu, ani tu.

I znów – duża popularność koresponduje z dużą kontrowersją. Zastanawia tylko kwestia źródeł tej kontrowersji. Bo, oczywiście, można przytoczyć tu oburzone głosy niektórych, że popularność Andreja to kolejny dowód na to, że projektanci wcale nie chcą szyć ubrań dla „prawdziwych” kobiet o krągłych kształtach. Pozostaje tylko pytanie, czy owe głosy byłyby tak silne, gdyby Andrej nosząc ten sam rozmiar, miałby inną płeć. Bo ośmielam się podejrzewać, że tak naprawdę to zupełnie inne aspekty jego ciała budzą zastrzeżenie. Niewybredne komentarze internautów, niejednokrotnie brutalnie bezpośrednie, są tego najlepszym dowodem.

I tu zbliżamy się do pewnego paradoksu. Paradoksu pomiędzy archetypem androgyne jako istoty idealnej, pełne kuszącego, zmysłowego czaru, jaki roztacza wokół siebie osoba o płci nieokreślonej, a przeciętną reakcją społeczeństwa na kogoś, kto wydaje się ten archetyp w pewien sposób ucieleśniać, przełamując bariery tradycyjnego performansu płci.

http://fyeahandrejpejic.tumblr.com/

Patrząc na Andreja – czy to w spodniach i koszulce, czy to w półprzezroczystej sukni z długim welonem – widzę po prostu piękną istotę ludzką, która prezentując dzieło projektanta, robi to w sposób pełen wdzięku, uroku i niewymuszonego powabu. Nie jest mężczyzną przebranym za kobietę, nie jest chłopakiem reklamującym damskie ubrania. Jest artystą, który pracuje własnym ciałem, tym, jak można je zaprezentować w połączeniu z dziełem sztuki krawieckiej czy fotograficznej (pomijam w tym wypadku kwestię blasku i cieni tego biznesu, gdyż jest to temat na osobne rozważania). „Moda dostarcza ludziom wyboru. Nieważne, czy jesteś mężczyzną czy kobietą” – stwierdza Seda Dominic, wydawca tureckiej edycji Vogue’a. „Chodzi o sztukę ubioru” – mówi sam Andrej, komentując fakt, że również prywatnie lubi nosić buty na obcasie i makijaż.

I czy naprawdę w tym wypadku tak istotna jest płeć tego artysty? Czy można sprowadzać jego kompetencje do pewnych kwestii anatomicznych, skoro w większości noszonych kreacji wygląda przynajmniej tak samo dobrze, jak „kobieca” (cudzysłów istotny) modelka?

Widocznie tak. Bo lepiej, żeby było, jak jest, tylko dlatego, że tak jest i że tak było. Bo to mężczyzna patrzy i podziwia/pożąda, a kobieta wygląda i ma być podziwiana/pożądana. Bo czarne jest czarne, a białe jest białe. Bo kobiecość to słabość i mężczyzna musi się jej wystrzegać. Bo piękno i delikatność to zniewieścienie i, pardonne-moi, „ciotowatość”, zagrożenie dla „męskości”. Bo naginanie płciowych reguł jest zboczone. Złe. Nienaturalne. Dziwne. Bo nawet mój Word – z niezrozumiałych przyczyn – podkreśla słowo „model” jako używane potocznie, podczas gdy nie ma najmniejszych problemów z „modelką”…

Tymczasem broniąc tak zaciekle reguł naturalności i tradycji, warto zauważyć, że owa tradycja przechowuje w sobie też pewien bardzo niejednoznaczny i nieokreślony symbol. I nadaje mu szczególną wartość. I co z tego? Tylko tyle, że wiele rzeczy ma więcej odcieni niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Że być może czasem warto spojrzeć ponad kryteria, które tylko pozornie wydają się tak istotne i niezbywalne, podczas gdy tak naprawdę mogą przesłaniać wgląd w prawdziwe piękno. I nie mam tu na myśli tylko niezaprzeczalnej urody australijskiego modela. Przede wszystkim – piękno człowieka, polegające na różnorodności i samoistnym przekraczaniu społeczno-kulturowych norm. Bo często odrzucamy coś tylko z tego powodu, że nie pasuje do którejś ze znanych, zbudowanych na wymiar szuflad. Prawdopodobnie dlatego, że wtedy nieopatrznie mogłoby się okazać, że może i my nie do końca mieścimy się w swojej. A może warto? Bo może umożliwi nam to dostrzeżenie pełni – pełni tego, w jak różnorodny sposób przejawia się człowiek. I to nie tylko w magazynach, na estradzie czy na wybiegach. Często także wokół nas.

Z ostatniej chwili i na marginesie: jak się okazało, Mona Lisa też była mężczyzną.
———————————–
Cytaty pochodzą z artykułu Andrej Pejic, Fashion’s New Gender Bender,
http://www.thedailybeast.com/blogs-and-stories/2011-01-09/model-andrej-pejic-face-of-marc-jacobs-is-fashions-new-gender-bender/

Blog poświęcony Andrejowi Pejicowi http://fyeahandrejpejic.tumblr.com

Więcej o androgynii: Jerzy Szyłak, Biseksualne Anioły i inne takie drobiażdżki, Gdańsk 2003, s. 83-116.