Miasto pochłania

(fot: Milena Dziadak)

Między bytem a fikcją umiejscowione, umiastowione Masa Maszyna. Odnalazłem je w utkanym labiryncie ulic, w roziskrzonych oczach kamienic, w słowie leniwie skapującym z ust, rozespanym Miasto, w rozśpiewanym, czarodziejskim tramwaju. Codziennie zaprzeczam Peiperowi sennością oraz nędzną ekonomią bytu. Stąd moje wszystkie upadki, ubydlenia, stąd niemożliwość przebicia poza zewnętrzną tkankę, kołowrotek, fotoplastykon i inne op-arty. Miasto wchłania mnie do środka, dogłębnie, gra trąba jerychońska z wieży kościoła i rozpadam się łuska po łusce, wnikam w chodnik, wsiąkam, pęka Babel moich oczu.

Chadzałem po wstęgach ulic, tuląc w sobie znudzonego Raskolnikowa, rozkołysany, roztańczony, rozziewany. Jeszcze nie wybrzmiało echo słonecznych dni, jeszcze się babim latem włosy moje tkają, pajęczynieją, a już śnieg, popiół, błędne koło z obrazu Malczewskiego. Zwiedzam Miasto, teraz stworzenie świata, teraz Eden, Babel i Betlejem, teraz ukrzyżowany Chrystus i swojskie Matki Boskie z filmu Balbiny Bruszewskiej. Rozsupłuję tkaninę powiązań, łączącą mnie z ostatnimi konwulsjami dogorywającej rzeczywistości. O, kondycjo psychiczna współczesnego człowieka, jakaś Ty licha, Lichwiarko!

Zostaniesz tu na dłużej jako mit, maska albo tapeta. Zostaniesz rozgoryczony, samoistny, podwieszony w próżni pokoju dla kuracjuszy. Zostaniesz niczym eksponat w muzeum, wpis w grafiku sprzątania klatki schodowej albo nawet i to nie. De profundis clamavi, a teraz śpię. We śnie przemierzam spirale dróg, kamienne ślimacze muszle, w których echo podwaja mnie i potraja, więc upłynniam się, ulatniam jak kamfora, przeźroczyścieję, milknę. I zostałem tak cudownie rozmnożony, a nie czuję związku, znaczenia, ani nie mam do powiedzenia za wiele, bo bywam mierną dekoracją, bywam jak odbitka w punkcie ksero niepowtarzalny. Fabuła się nie kręci, słowa się nie plotą, nić się nie rozwija, chaos nie rdzewieje. Nieugładzona myśl, nie czesałem się dziś rano.

Nie pamiętam, kiedy byłem jasny i spokojny, kiedym pulsował pod skórą jak pojedynczy nerw w tkance miejskiej. Na próżno mi ten cień pada pod stopy, więc próbuję rozdeptać go butem, wwiercić obcasem między bruk. Niech go wciągnie, niech go diabli, Lewiatany i inne Biedronki. Ja sobie tej iluzji nie stworzyłem, kłamałem albo pozwoliłem się okłamać, to jest Real, moi państwo, wibrująca dusza wszechświata. Coś się poplątało, coś się wykręciło na lewą stronę. Pękają mury Jerycha. Powróciłem z Miasta.

(fot: Milena Dziadak)