Hooligans

Pseudo” znaczy tyle, co fałsz, imitacja, pozór czegoś lub zaprzeczenie. Zwykle też nie kojarzy się z czymś pozytywnym czy wartościowym. Zadziwiająca jest jednak natura ludzka, dla której ideologia może zrodzić się w każdym zakamarku rzeczywistości, nawet (lub może: tym bardziej), w tym skrytym – w cieniu zaułków i obumierających kamienic. I tam właśnie wydaje się najsilniejsza i szalenie emocjonalna.

(fot: Natalia Kaniak)

Średniowieczny rycerz miał kierować się w swoim życiu jasno określonymi zasadami. Honor, odwaga i szlachetność były tym, co decydowało o jego wysokiej pozycji społecznej, a także tym, co na wieki uczyniło go postacią zmitologizowaną i bardzo często idealizowaną. Rycerz zawsze stawał w obronie swoich wartości (zaraz potem – damy swego serca) i był nawet gotowy za nie umrzeć. Czy mogło być coś piękniejszego niż śmierć na polu bitwy? Co więcej, prawdziwy rycerz był ucieleśnieniem moralności, doskonale znał granicę między dobrem i złem – i nigdy nie śmiał jej przekroczyć. Który więc chłopiec nie chciałby zostać tak wspaniałym bohaterem, mieć swój miecz i ideał, o który mógłby walczyć? Historia niejednokrotnie wkracza do rzeczywistości, ale nigdy nie pozostaje przy tym niezmienna…

Nazwanie ich współczesnymi rycerzami byłoby nadużyciem, może nawet niewybaczalnym. Raczej pseudorycerzami, pseudokibicami… Nie wiem o nich nic. Nie chodzę na mecze. Nie noszę klubowych szalików. Nie mam więc prawa zabierać głosu? Mam prawo. Choćby dlatego, że są jednymi ze składników świata, w którym żyję i który chcę zrozumieć.

Ich ideologia jest wyraźnie sprecyzowana: klub jest ich miłością, której – jak ukochanej w średniowieczu – należy bronić przed zniewagami, obelgami. Należy walczyć o jego dobre imię z każdym, kto śmie go obrażać. Tak jak ukochana, klub potrzebuje wsparcia (obecność na meczach), dowodów czułości i zaangażowania (pieśni kibiców). Dla pseudorycerza bardzo ważni są także jego towarzysze: walki, broni, zabawy. Musi wiedzieć, że może na nich liczyć i bezgranicznie im ufać. Nielojalność jest karana bardzo surowo. I tak wspólnie idą na bój, ubrani w odpowiednie barwy, z bronią w ręku i pieśnią na ustach. Walczą o honor swojego klubu, o ideę, w którą wierzą do bólu, do krwi…

Oni nigdy nie będą po tej samej stronie. Mimo że walczą o to samo, tylko pod innymi sztandarami. Mimo że wierzą w to samo. Te podobieństwa nie mają jednak żadnego znaczenia. A nawet więcej: nie mogą mieć, bo wtedy walka nie miałaby sensu. Szuka się więc tego, co odmienne, za pomocą pradawnych legend wyolbrzymia i koloryzuje. Wszystko po to, by ze spokojem przystąpić do kolejnej bitwy.

A co z kodeksem, moralnością? Pseudorycerze z pewnością mają swoje reguły gry, choć komuś z zewnątrz wydawać się może, że kierują nimi jedynie chaos i nieprzewidywalność. Problem w tym, że ich kodeks przesiąknięty jest agresją i to do granic możliwości. To nie tylko walka, to igrzyska, na których krwi się żąda i wymaga. A agresja uzależnia – i to szybciej niż można by sądzić. I tak krąg się zamyka. To nie bajka. To rzeczywistość, jej ciemna strona.

Świat pseudorycerzy toczy się tuż obok, a my przypominamy sobie o nim przy okazji odkrycia kolejnego pola bitwy. Wiara w to, że uda się go zlikwidować, przypomina trochę walkę z wiatrakami (błędnego rycerza tym razem). Zwycięstwo wydaje się mało realne.

Trzeba pamiętać, że bycie pseudofanem to nie zwykła pasja, hobby, ale sposób życia, ogromnie oddziałujący na psychikę, uczący, że agresja jest czymś tak naturalnym, jak chodzenie czy mówienie. A co raz uzna człowiek za naturalne, trudno zmienić. Wówczas chwałę przypisuje się, z pełnym przekonaniem o słuszności, za czyny haniebne.

Nie pierwszy raz w historii. I niestety pewnie nie ostatni…