O nowych dźwiękach i alternatywnych światach: Tortoise w Katowicach
„Rock jest również muzyką – i w tym znaczeniu uczestniczy w wielkim, pradawnym rytuale. Narodziny muzyki bliskie są magii – tego wymiaru nigdy nie utraciła – co wiąże się z jej całkowicie asemantycznym charakterem. Zgodnie z mitem o Orfeuszu, muzyka narodziła się jako czar, zaklęcie. Reprezentuje naturę, która ugięła się przed człowiekiem; ten z kolei występuje jako pośrednik między naturą i duchowością…
…Muzyce zawsze przypisywano wartość szczególną, była sztuką najbliższą naturze. Koncepcja o jej walorze magicznym wzięła się z intuicji, że sztuka muzyczna nie ogranicza się do tworzenia piękna, lecz w pewien sposób wywiera namacalny, konkretny wpływ na nasze istnienie”.
(Gino Castaldo, Ziemia obiecana. Kultura rocka 1954-94)
Rock, który musi zostać wynaleziony zupełnie od początku: szczególna cecha odświeżonej muzycznej formy, kwitnącej na chwilę w latach 60., lecz po to tylko, żeby raz jeszcze udowodnić najbardziej prozaiczną zużywalność dźwięku. Kto wie, być może w ogóle nie da się pojąć fenomenu Tortoise bez rekonstrukcji barwnej i uwodzicielsko naiwnej mitologii rocka, bez rozpoznania bezprecedensowej gwałtowności gestu zerwania, rządzącego muzyką współczesną jako niepowtarzalnym ekscesem, jako radykalną narracją buntu, jako fundatorskim słowem zupełnie nowej rzeczywistości. Wzruszająca historia pewnego marzenia, powielanego jak klisza przez namiętności każdej generacji; historia, wprawiona w ruch jakimś niejasnym przeczuciem wyjątkowości własnych czasów i własnego doświadczenia, wciąż z szaloną determinacją żądająca dla siebie całkiem odmiennego kształtu, ujścia dla swojej rozgorączkowanej żywotności.
Dwa założycielskie wyzwania alternatywnego rocka: opowiedzmy rzeczywistość, tak, jak ją widzimy, właśnie teraz i dopiero teraz, kiedy świat od podstaw nakreślił dla siebie ramę; i domagajmy się rzeczywistości od nowa, antycypujmy własną wrażliwość, stającą się niepostrzeżenie utopią – uczyńmy więc symbole zasadą rewolucyjnej interpretacji, ogniskującej wokół siebie porozrzucane dotąd znaki, jakby wcielała w siebie sprawczą moc boskiego logosu.
Cudowna, niemal architektoniczna precyzja posługiwania się dźwiękami przez Tortoise staje się więc kolejnym krokiem w ponowoczesność, staje się buńczuczną afirmacją, zawłaszczeniem przestrzeni samookreślenia. Zadziwiająca odwaga instrumentacji chicagowskiej kapeli zdaje się odzyskiwać dla siebie dawno stracone przyczółki, odmieniać definicję i czucie harmonii, może jeszcze inaczej: wydaje się odwracać napięcie pomiędzy (fizjologiczną) dynamiką hałasu a niezbywalną presją uporządkowanego brzmienia. Nieprzypadkowo przecież Piero Scaruffi pisał, że „formacja Tortoise w zasadzie ponownie wynalazła rocka progresywnego na miarę nowego tysiąclecia, zakotwiczając swój muzyczny dryf na filarach dubu i jazzu (…). Zwłaszcza w utworze Djed uwidoczniła się zdolność grupy do poruszania się po obszarach tak różnych, jak te wyznaczane przez Neu i Steve’a Reicha, przy jednoczesnym zachowaniu elementarnej jedności, ciągłości muzyki i poczucia celu, do którego się zmierza”.
Właśnie pełna gotowość do podjęcia palącego obowiązku odkrywania nieuświadomionych pobudek intelektu, permanentnej reterytorializacji doświadczenia przestrzeni i czasu, poddawania w stan podejrzenia społecznej topiki świadczy o wywrotowym charakterze twórczości amerykańskiego zespołu; i nie wolno nam tracić z oczu tej odmienionej perspektywy, iskrzącej nieznanym jeszcze smakiem, nieznaną jeszcze barwą. Jeśli więc Gino Castaldo ma rację – i faktycznie rock jest swojego rodzaju niedokończoną wędrówką, wycelowaną w utopijny horyzont magicznego wyzwolenia – doznanie estetycznej performatywności Tortoisa staje się być może najpełniejszym znakiem naszego czasu.
——————————
Koncert Tortoise odbył się 24 listopada 2010 w Katowicach w ramach Festiwalu „Ars Cameralis”.