Struktura płatka śniegu
Poeci wybiegają na mróz. Naciągają na głowy kaptury, wbijają wzrok w śliskie chodniki i brodzą w błocie z roztapiającego się śniegu. Mróz szczypie w twarz, oddech zamienia się w mgłę, a płatki śniegu zatrzymują się na rzęsach. Zima i nieodśnieżone chodniki warszawskiego Starego Miasta są takie niepoetyckie. Nawet Plac Zamkowy, przytłoczony przez choinkę, zwaną przez jednego z poetów wielkim świecącym drapakiem, nie pomaga. Nawet ten nieszczęsny papieros staje się niepoetycki – bo wypalany pośpiesznie. Prawie tak bardzo niepoetycki, jak zatłoczone i wiecznie spóźniające się autobusy. Jednak poeci dzielnie stawiają im czoła.
Poeci wybiegają na mróz i mają w pamięci to, co usłyszeli przed chwilą od osób, które od lat pracują z poetami. Że tak naprawdę to mają najgorzej, bo poezja to sztuka najmniej prestiżowa i najmniej komercyjna. Trudno wyżyć z poezji. Zwłaszcza w czasach, w których każdy człowiek legitymuje się kreatywnością, a co gorsza – często rości sobie prawo do nazywania się artystą. I że poeci nie mają gdzie poznawać innych poetów – nie ma szkół pisania wierszy, czasy bohemy kawiarnianej odchodzą w niepamięć, a poezja schodzi do Internetu. Zostały tylko warsztaty, nieśmiało wskazujące poetom drogę i chroniące ich przed nadmiernym samozachwytem. O tak, poeci lubią się zachwycać. Sobą samym i sobą nawzajem. I nawet tym cholernym śniegiem.
Poeci wybiegają na mróz i wracają do domów, w drodze myśląc o jutrzejszym kolokwium, o tym, co przygotują na obiad i skąd wezmą pieniądze na spłacenie kolejnej raty. Rozbiegają się po całym mieście, giną pośród ulic i bloków, niepostrzeżenie wtapiają się w krajobraz, przyjmują role dnia codziennego. I nikt nawet nie wie, że są poetami. Nie ukrywają się specjalnie, nie wstydzą się, nie boją.
Bo tak naprawdę poeta różni się od normalnego człowieka tylko tym, że czasem pisze wiersze.