Rozświetlenie: Rymy, bity, życie… Jakuza i Wielkie Joł
Gdy nurka porywa prąd, nie walczy z nim, lecz daje mu się porwać. Tak było z nim – fala hip-hopu porwała go za młodu. Jakuza próbował prawie wszystkiego – pisania rymów, rapowania, graffiti – kocham farbę, ale ona mnie nie kocha. Dziś jest szarą eminencją kultury hip-hopowej. Nigdy nie był idolem oklaskiwanym przez tłumy, ale i tak ludzie proszą go o autografy. Spełnia się w tym, co robi. Ma świadomość swojego wkładu w kulturę hip-hop, a poczucie, że coś wychodzi, jest dla niego najlepszą nagrodą.
Zaskakująco szybko przekonał mnie do swojego światopoglądu. Światopoglądu dobrego człowieka, który żyje swoją pasją. Rymy, bity, życie – sposób na odnalezienie siebie. Właśnie tak powiedział. Hip-hop nigdy go nie zawiódł, bo zawodzić mogą ludzie, a nie kultura, chociaż nie jest bezkrytyczny. Nie jestem idealistą, za dużo wiem. Wiem, co jest dobre, a co złe. Słowa, którymi opisywał kulturę, której jest wyznawcą, nie mogły być bardziej różnorodne. Od wk** czarnuchów, przez rapowe darcie ryja po powiedziane modulowanym głosem, z nutką pieszczoty: korzenie hip-hopu to blues – muzyka duszy. Zabrał mnie do świata wartości, których nie spodziewałam się znaleźć na ulicy.
Można zachęcić mnie słowami, a on zrobił to doskonale. Gangster, filozof, poeta znajdą tu swoje miejsce. Pytam więc, co ma do zaoferowania hip-hop. Daje możliwość bycia lepszym od innych, a każdy chce być najlepszy. By z nikogo być kimś. Opowiadał o możliwości samorozwoju na wielu poziomach – tworzenie muzyki, malowanie, pisanie tekstów – a ja po chwili przytakiwałam, zapominając o tym, że w Polsce kultura ta przyjęła się, gdy „dresiarze” odnaleźli uliczny hip-hop. Dzisiaj hip-hop aspiruje do wejścia na salony, chociaż tak naprawdę jest tam obecny od wielu lat. Muzycy sięgają po rap, artyści po graffiti, a szerokie spodnie mają złote metki. Sukces zawdzięcza uniwersalności – lokalne problemy są podobne na całym świecie – a każdy znajdzie tam sposób, żeby się spełniać albo z czymś utożsamiać.
Muzyka ma łagodzić obyczaje, a w kulturze odbieranej jako wulgarna i pełna przemocy spotkania freestyle’owców nazywa się bitwą. Paradoks? To sport. 60 sekund na ringu, gdzie uderzenie gongu daje znak do rozpoczęcia walki, w której nie wszystkie chwyty są dozwolone, a przegrany nie leży w kałuży własnej krwi. Sędziowie oceniają warsztat, flow, teksty. Wygrywa inteligencja. Nie można być idiotą. Do uprawiania wolnego stylu trzeba dorosnąć, mieć swoje poglądy i potrafić ubrać je w słowa. I nagle spotkanie na ringu staje się synonimem intelektualnej potyczki, a bitwa spotkaniem na współczesnej agorze.
Jakuza wierzy w pracę u podstaw, poznawanie ludzi. Idea festiwalu, który kładzie nacisk również na edukację, przemawia do niego. Jako teoretyk kultury chciałby, aby rap dotarł pod strzechy, a za nim cała jego filozofia. Mnie przekonał, że hip-hop to coś więcej niż zahukani blokersi uwięzieni w szarej, betonowej rzeczywistości. Że kultura, która powstała wśród nowojorskich gangsterów, dziś ma do zaoferowania wymierne wartości i możliwości. Niektórych hiphopowców bolą zmiany, ale ja wiem, że wszystko musi ewoluować – nie można zamykać się ramach gatunku. Ta gotowość do dostosowania się do otaczającego świata, otwarcie się na zmiany i odrzucenie fundamentalizmu sprawiają, że bardzo łatwo dać się porwać fali hip-hopu.
Jakuza, czyli Kamil Jaczyński. Specjalista ds. marketingu muzycznego i public relations w wytwórni muzycznej Wielkie Joł. Współzałożyciel Hip-Hop Akademii. Prowadził panele dyskusyjne w ramach zakończonego właśnie w Tychach HIP-HOP WAVE Festival.