Jacek Rykała. O zimnym słońcu i utraconym czasie

„Wszystko przychodzi do niego
Ze środka jego pola. Zapach
Ziemi przenika głębiej niż wszystkie słowa.
Tam dotyka własnego bytu. Tam jest taki,
Jaki jest. Jedna myśl: że wszystko to znalazł
Pośród ludzi, w kobiecie – w niej zaparło mu dech –
Ale powrócił, jak się wraca ze słońca,
Aby położyć się w mroku, przy twarzy
Pozbawionej oczu bądź ust, kiedy patrzy i mówi”.
W. Stevens, ŻÓŁTE POPOŁUDNIE

(obraz Jacka Rykały)

Być może nieostrożny albo zbyt rozrzutny gest naszego umysłu: pamięć. Pamięć nie tylko przecież zdarzeń i słów, pamięć obrazów i dźwięków, ale także ta nieopisana tęsknota do wszystkich zaułków zalanych październikowym słońcem, namiętność do zastygłego w jakiejś odległej przeszłości zapachu zsiadłego mleka, do niezgrabnych dziecięcych dłoni, do ptasiego gniazda, do błota pod drewnianą okienną ramą. Pamięć wszystkich przebrzmiałych nadziei i lęków, pamięć wzruszenia na myśl o powrocie, pamięć osób odprowadzonych w zupełnie obce nam światy. Obywająca się bez świadków tragedia przemijania: nieobecność, buchalteria dość podłej jakości. Płynąca historia z właściwym sobie uporem nie chce przecież pozostawić nam wyboru, wciąż od nowa domaga się tej zgody na zupełny brak, na pustkę dzwoniącą chłodem w uszach; zgody na pożegnalny ukłon głowy, na podróżną walizę, na odejście bez żadnej gwarancji odrodzenia – nie dając nam nawet nic w zamian, może prócz tego ostatniego wspomnienia przeszłości, o kolorach i zapachach nieuchwytnych jak cienie ogrodu w Combray.

Być może sztuka w ogóle nie może istnieć inaczej niż poza tą wzruszającą archeologią pamięci, poza straceńczą pracą umysłu i wyobraźni, które z kształtów dawno już niewyraźnych, poszarpanych na drobne kawałki przez mijający czas potrafią od nowa wznosić gmach wysoki i barwny. Podobnie jest przecież także w malarstwie Jacka Rykały, podobną przejmującą tęsknotę zdradza „Żółte światło pustych miejsc”. Spójrz uważnie: przestrzenie olbrzymie i puste, zalane po brzegi tą obsesyjną żółcią, na poły ciepłą, na poły lodowatą, przemienioną wszak w tragiczny i ulotny znak nieobecności; bolesne rozcięcie w środku wszechświata, niepamiętającego już przecież, czyj śmiech wypełniał kiedyś wszystkie te podwórza, ulice i przejścia, niechcącego już dłużej znać ciepłego spojrzenia, odbijającego się w szybie czynszowej kamienicy jak w kryształowym lustrze. Niepokojącą szczelinę, głębokie rozdarcie pamięci znajdujemy w malarstwie Rykały. Lokatorzy tamtego odległego czasu ślady zostawili przecież tylko na marginesie: gdzieś mydelniczka, gdzieś pędzel do golenia, gdzieś jeszcze wyblakłe fotografie. Cóż jednak i z tego, jeśli oddzielone od nas posiwiałą szybą i trumiennymi deskami, toczonymi przez próchno albo korniki? Nie pozostało może nic innego jak tylko ta ostatnia rozpaczliwa batalia o szczegół, o własne wspomnienie; jak wykreślenie na powrót topografii dawno opuszczonych miejsc, topografii odpornej na nicość, niepodległej już czasom.

Topografii też o tyle ważnej, że skrajnie osobistej, charakterystycznej, wydawałoby się może nawet: zbyt ciasnej lub zbyt hermetycznej. Przestrzeń pamięci otwiera się wszak tylko wzdłuż ścieżek własnej historii, pod niebem tej jednej jedynej młodości, która była moją własną młodością, która miała swoje własne miejsce i swój własny czas. Jednak nie tylko to rzutuje z taką wyrazistością na twórczość Jacka Rykały; pamiętać należy także, w jak specyficznym miejscu osadzona jest rzeczywistość malarza, w jak dużym stopniu związana jest z regionem o historii osobliwej i zawiłej, o estetyce nieodkrytej jeszcze i nie do końca zbadanej. Znakomicie wskazał przecież na oba zasygnalizowane powyżej problemy nieżyjący już niestety Stefan Szymutko: „Oczywiście, wiem także, że ważność i znaczenie Soplicowa, Illiers i Dublina są nagrodą za geniusz twórców, co potrafili przekształcić partykularne i jednostkowe w ogólnoludzkie. Niemniej, wejście w owo ogólnoludzkie, które u spodu nie przestaje przecież być partykularne, wiąże się z rezygnacją, zapomnieniem albo – przynajmniej – ze zgodą na mniejszą wartość swojskiej partykularności. Niełatwo taką zgodę wyrazić. Chociaż śląskie utrudniało zrozumienie nieśląskiego, to ono właśnie kierowało uwagę ku innemu, skłaniało do poszukiwania w innej, ale mimo wszystko tej samej kulturze – potrzebnej myśli, potrzebnego słowa. Jak więc zrezygnować, unieważnić punkt wyjścia? Tożsamość problemów, rozterki, bólu łagodziła, oswajała przecież to, co obce”. Być może właśnie największym zwycięstwem malarstwa Rykały jest zwycięstwo nad jednostkowym, by przemieniać je w uniwersalne; jest zaskakująco precyzyjne odtworzenie osobistej kartografii, kartografii zbudowanej z tak dobrze znanych (choć może tylko Ślązakom i Zagłębiakom?) elementów: ceglany mur, podwórko z trzepakiem, pelargonia na parapecie, zielonkawy próg drzwi z zatartym numerem. Jeżeli więc rzeczywiście sztuka potrafi ocalać pamięć, z zachwytem przyjmijmy prezent; i zabierzemy ze sobą już na zawsze te kilka drobin, te kilka uśmiechów z poszarzałych zdjęć, ten daleki odblask nieistniejących już dawno przestrzeni, wypełnionych olejną farbą jak powodzią żółtego słońca.

—————————————————
Gdzie: Zamek Sielecki w Sosnowcu
Do kiedy: wystawa potrwa do 14 listopada 2010