Biedny Rumun mówiący po polsku

Spoglądając na młode pokolenie polskich pisarzy, można zachłysnąć się różnorodnością. Jaś Kapela pisze o śmierci Ewy Sałackiej i stosunku seksualnym, Agnieszka Drotkiewicz tworzy wybuchowy koktajl, przyprawiając ambitną tematykę gender nowościami z życia warszawki (kolejność składników dowolna, koktajl ten nie nadaje się do spożycia), natomiast ekipa Ha!artu z wypiekami na twarzy śledzi koniunkturę – reklamując sklep internetowy hasłem „wszystko co się nie sprzeda”, do każdego zakupu dodaje szczyptę alternatywy dla konsumpcyjnego świata. Gratis. Całość trąci offem niczym najnowsza produkcja TVN-u, a jednak polski biznes literacki się kręci – panta rhei, jak powiedział jakiś antyczny filozof. I wio!


To oczywiście wolne żarty czytelniczki z kulturalnej prowincji, których nie należy traktować poważnie. Prowincjonalna czytelniczka z tęsknotą spogląda na Chłopów Reymonta i nic dziwnego, że nie potrafi dostrzec artystycznej głębi literatury ostatnich lat. I nie pomaga jej nawet rubryka Hit czy kit o ilości wyrazów wprost proporcjonalnej do jej poziomu obycia. Błądzi po omacku niczym ślepiec i czyta, co się da.

Ostatnio natknęła się na sztukę Doroty Masłowskiej Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku, ale by móc przejść do meritum, odczuwa potrzebę zagłębienia się w meandryczne losy medialnie dyskusyjnej autorki.

Dorota Masłowska to pisarka o dużej zawartości undergroundu. Za dużej, nawet jak na rynkowe warunki, konstatuję po pobieżnej analizie opinii dotyczących młodej twórczyni. Główne zarzuty podnoszone przeciwko jej książkom to fakt upodlenia literackiego języka i wywlekania spod strzech tego, co z założenia ma pod nie trafiać. Polacy wszystkich stanów łączą się w krucjacie przeciwko afabularnej prozie, bo „tak się nie pisze”.

Tymczasem Dorota Masłowska otrzymuje nominację do Nagrody Nike. Wygrywa w plebiscycie czytelników. I nikt już nie wie, czy dziewczyna faktycznie ma talent, czy też to reklama jej twórczości w Idolu przyczyniła się do zdobycia popularności w szerokich kręgach odbiorczych. Jedno jest pewne – Nagroda Nike nie jest przyznawana za działalność reformatorską, a Masłowska zdaje się dokonywać niespodziewanego przewartościowania dotychczasowych kategorii estetycznych.

Po wielkim szumie medialnym, kiedy autorka lub „ktoś do złudzenia podobny” ozdabia kilka okładek wysokonakładowych pism dla pań, błysk fleszy blaknie i postać kontrowersyjnej pisarki odchodzi w cień. Następuje moment zawieszenia. Cała Polska zastanawia się – Czy Masłowska napisze następne arcydzieło/szmirę? Czy kolejna książka dorówna poziomem debiutanckiej powieści?

Po sukcesie Wojny polsko–ruskiej autorka jako MC Doris wydaje Pawia królowej, który wzbudza znacznie mniej kontrowersji. Sceptycy oddychają z ulgą – nie udało się, Masłowska przytłoczona brakiem zainteresowania przestanie raczyć poczciwy naród swoimi dziwnie skomponowanymi pod względem formalnym bredniami.

I nadchodzi czas na Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku, która to sztuka… nie wzbudza jakichkolwiek emocji.

Czy powodem jest niezbyt chwytliwy temat? To, co przejadło się w Pawiu królowej, stało się głównym motywem najnowszej pozycji, plus szczypta marginesu społecznego rodem z Wojny polsko–ruskiej. Show-biznes, narkotyki, prowincjonalne marzenia o sukcesie, brud, smród i choroby.

Czytelnik staje oko w oko z gwiazdorem popularnego serialu, który budzi się z poimprezowej maligny. Towarzyszy mu tajemnicza Dżina, Rumunka, matka oraz dziewczyna. Nie wie, gdzie jest, z kim, i dlaczego. A przyczyną – jak często bywa – są nielegalne substancje, dzięki którym maligna trwa dalej. Ani bohaterowie, ani czytelnik do końca nie wiedzą, czy stroje Rumunów przysługują postaciom z życiowej konieczności, czy też są elementem wczorajszego spotkania towarzyskiego, które zakończyło się w nieoczekiwany sposób.

Można powiedzieć, że Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku to wariacja na temat powieści drogi. Bohaterowie przy użyciu siły „łapią stopa”, spotykają na swojej drodze przybytki w rodzaju Baru Cymesik, pijaną, porzuconą kobietę o dużej wadzie wymowy oraz dziada, kolekcjonera butów i przerdzewiałych wanien. Tytułowi Rumuni, używając dostępnych im środków lokomocji,  próbują wygrać walkę z czasem – on musi zdążyć na plan serialu, ona – do przedszkola po dziecko, które prawdopodobnie bawi się tam od wczoraj.

Nikt nie wie, o co chodzi.

Czytelnik styka się z natłokiem wzajemnie przeczących sobie faktów. Ponadto sama autorka nie ułatwia odbiorcy zadania, celowo lub z braku zdolności logicznego myślenia myląc fakty oraz kojarząc zdania na podstawie brzmieniowej warstwy słów. Aura maligny staje się nie do zniesienia, otacza już nie tylko bohaterów, ale i wielbiciela młodej polskiej literatury.

Po lekturze mimowolnie rodzi się pytanie: jak ustosunkować się do tworu Masłowskiej? Po której stronie barykady stanąć?  Pragnę zauważyć, że pytania te nie mają większego związku z treścią dramatu, tymczasem są uwikłane w relacje panujące w światku polskiej literatury.

I choć Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku kończy się – jak zwykle u Masłowskiej – śmiercią jednego z bohaterów i pojawieniem się deus ex machina w postaci statku Ibupronowęglowiec, to jednak pozycja ta mogłaby zasługiwać na uwagę. Masłowska ma niezwykły zmysł krytyczny. Jej mistrzostwo polega na obserwacji, której wyniki ujawniają się nie w samej fabule, ale w języku postaci, dla którego akcja jest tylko pobieżnie zarysowanym sztafażem. Sądzę, że nikt z debiutujących ostatnio pisarzy nie ma tak wielkiego wyczucia językowego.

Dlaczego jednak Masłowskiej nie polecam? Bo jej krytyce podlega to, w co sama jest uwikłana. Oczywiście można spojrzeć na to od strony antycznej mimesis – jej książki naśladują życie, ale wydaje mi się, że u podstaw twórczości Doroty Masłowskiej leży swoista nieszczerość. Wyśmiewa to, czego sama, udzielając wywiadów do Vivy, stała się częścią. Z dobrych, awangardowych jak na nasze warunki książek, dzieła Masłowskiej stały się modnym towarem, który warto przeczytać i mieć na jego temat zgrabną opinię do rzucenia w towarzystwie.

Stąd już niedaleka droga do śpiewów w stylu Marcina Świetlickiego. Ach, zapomniałam. Przecież Masłowska stworzyła własny, alternatywny projekt muzyczny.

Być może to naiwność z mojej strony. Ale chciałabym, żeby kiedyś któryś z dobrze zapowiadających się debiutantów nie uległ czarowi medialnego świata. Literatura ma prowokować dyskusje. Tymczasem, coraz częściej, obok najnowszego surdutu z Zary, jest jedynie pobocznym tematem rozmów.

Pisarz nie może wikłać się w okowy show-biznesu. Bo prędzej czy później stanie się biednym Rumunem mówiącym po polsku na każdy temat.

——————————————————–

Dorota Masłowska „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku”, Warszawa 2006