Powrót żywych trupów, czyli Marshall McLuhan i nieśmiertelne tezy są teraz znajomymi. Lubisz to?
Ale zanim polubisz lub nie polubisz, słowo wstępu, czyli jak prawić o mediach począwszy od Woody’ego Allena, na Facebooku kończąc.

Kadr z filmu Annie Hall
Annie Hall. Film z roku 1967: w kolejce do kina stoi pseudointeligent, poważnie nadęty mężczyzna koło czterdziestki. Mężczyzna sili się na krytykę kina, nie odpuszczając uwag o stanie społeczeństwa i wpływie na nie mediów. Przed towarzyszką afiszuje się swoją „wiedzą” i „erudycją”, czym doprowadza do klasycznej irytacji stojącego przed nim Woody’ego Allena. Ten, słysząc zza swoich pleców drażniący komentarz o koncepcji mediów McLuhana, tych oszczerstw przełknąć już nie może i jak gdyby nigdy nic sprowadza McLuhana przed oko kamery, a delikwenta na ziemię. Żeby nie powiedzieć, że wbija go w podłogę.
– Ludzie, gdyby życie było właśnie takie! – kwituje scenę.
Gdyby było!
Jak się okazuje, poprzez prostą zależność kojarzenia ze sobą ciekawych ludzi, życie bywa nam czasem przychylne. I może (jak tutaj) w garnku miodu przemycić… jeszcze jedną łyżkę miodu.
Taką „słodyczą” było dla mnie odnalezienie w filmie Allena intrygującej postaci wysokiego, dobiegającego siedemdziesiątki pana w wygniecionym, popielatym garniturze. Pojawiający się w filmie, czyli trzy lata po publikacji swojego najgłośniejszego dzieła, Marshall McLuhan funkcjonuje już w allenowskim świecie jako ikona. Rozpoznawalny z wprowadzenia do międzynarodowego dyskursu pojęć global village czy massmedia, w kilka miesięcy po napisaniu Zrozumieć Media. Przedłużenia człowieka, 52-letni wówczas profesor literatury angielskiej zyskał miano Proroka, a jego dzieło – status Biblii.
Problematyka głośnego Zrozumieć media dotyczy wpływu sposobów komunikowania się na nasz sposób myślenia i odczuwania, a w dalszej konsekwencji na struktury społeczne, polityczne i ekonomiczne. Jest próbą wytłumaczenia i uzmysłowienia skutków rewolucji elektronicznej, które to – jak na ironię – zrozumieć nie jest łatwo. W „mistycznej” części tej książki McLuhan pisze o wizji zjednoczenia ludzkości poprzez sieci komunikowania się. Dzięki nim właśnie zdecentralizowane jednostki połączą obwody swojej inteligencji i zbudują nową jaźń, a świat… odzyska swoją „duszę”.
Za takie dziwne, awangardowe w formie, ale porywające w treści, poglądy McLuhan został ochrzczony Prorokiem Internetu. I choć losy Zrozumieć media były dosyć zawiłe i kapryśne – począwszy od tego, że wydawca długo nie chciał zgodzić się na publikację książki – w chwili spełnienia się Proroctwa Sieci, McLuhan pośmiertnie powraca na nasze języki.
Klasyczna już dziś pozycja porusza szereg interesujących wątków, jednak na potrzeby tego tekstu postaram się streścić tylko te niezbędne, by dojść do punktu, którego kanadyjski badacz już nie dożył.
McPigułka, czyli historia ludzkości w trzech aktach i epilog hipotetyczny „Co z nami dalej będzie?”

Banksy "Trolley hunters"
Akt pierwszy. Człowiek plemienny (oralny) żyje w harmonii ze swoimi zmysłami, chłonąc świat wszystkimi równomiernie. Świat, czyli własną wioskę, którą ogarnia i sercem, i rozumem. Potrafi zrozumieć mechanizmy nią rządzące, potrafi zaangażować emocje. To czas zbiorowej nieświadomości, życie w złożonym, ale spójnym świecie. Wiedza o nim wystarcza na całe życie, ponieważ człowiek plemienny umiera obok tych, wśród których się urodził.
Akt drugi. Technika mechaniczna dokonuje eksplozji spójnego plemiennego świata. Dzieli go na fragmenty, hierarchizuje, wykształcają się centra i peryferie. Ludzkie możliwości recepcji zaczynają się zmieniać. Sekwencyjność panuje na każdej płaszczyźnie. Myślenie całościowe musi ustąpić miejsca nierozłącznej parze: przyczynie i skutkowi. Druk daje możliwość wydawania ksiąg w większych nakładach, umożliwia to myślicielom tworzenie w językach ojczystych – pośrednio druk staje się motorem nacjonalizmów. Człowiek staje się istotą piśmienną. Oddziela to działanie od spontanicznych uczuć i zaangażowania. Chłodzi temperament ucywilizowanych społeczeństw. Przejście informacji z centrów do peryferii musi pokonać przestrzeń i czas, każda zmiana czeka, aby mogła usłyszeć o reakcji na siebie. A sam człowiek uniezależnia się, zyskuje mobilność. Dostrzega inne „ogniska” do życia. Wyrusza więc przed siebie. Na kole, przedłużeniu swoich stóp.
Akt trzeci. Rozwój techniki elektronicznej. W tył zwrot! Implozja świata. Ludzkość wraca z taśmy produkcyjnej do wioski. Tym razem nie jednej z miliona, ale jednej – globalnej. Przyspieszone technologie na powrót wymuszają zaangażowanie i partycypację, empatię, dążenie do całościowego, a nie linearnego postrzegania zjawisk. Wzrasta zbiorowa świadomość, czego przykładem są chociażby reakcje na zagrożenia ekologiczne. Wymiar przestrzeni i czasu zostaje unicestwiony. Informacja nabiera niesamowitej prędkości. I jest przez nie na bieżąco modyfikowana. Człowiek elektroniczny, jak jego plemienny dziadek, zaczyna czcić wytwory własnej produkcji, błogosławi symbole i ikony – tym razem zamiast bóstw mając panteon marek.
Epilog: Co z nami dalej będzie? McLuhan, obserwujący świeże efekty drugiego przejścia, czyli implozji, nie ocenia tej zmiany. Po prostu – zauważa ją. Zakłada przy tym, że ani sentyment do przeszłości, ani futuryzm nie są rozwiązaniem. Postuluje, za to by przenikać swoją myślą „tu i teraz”. Sęk w tym -twierdzi- by mieć wysoką świadomość miejsca, w którym się znajdujemy. Jedynymi, którzy w naturalny sposób posiedli tę umiejętność są artyści. Istoty o zintegrowanej świadomości, współcześni nomadzi, potrafiący pokazać społeczeństwu, jak radzić sobie z psychicznymi i społecznymi skutkami działania nowych technik 1.

Reklama galerii handlowej
Czy jednak my, zwykli ludzie, mamy szansę zwiększyć swoją świadomość? Mamy! Musimy tylko… zrozumieć media. A zrozumiemy je, jeśli nie przeszkodzą nam nasi najwięksi przyjaciele i wrogowie równocześnie – przedłużenia człowieka.
Czym są przedłużenia człowieka? Zacznijmy od tego, że środek przekazu sam jest przekazem. (Warto przeczytać to zdanie dwa razy, żeby wypłoszyć pierwsze wrażenie maślanego masła). Co przez to rozumieć? To, że o ile słusznym jest chęć poznania wpływu mediów, o tyle błędnym bywa zazwyczaj źródło poznania. Przywykliśmy bowiem pytać o czym? jest dana książka/film/audycja radiowa, aby ją i jej wpływ zrozumieć. Jednak – mówi McLuhan – forma ma daleko większą siłę działania na nas niż treść! Treść tylko podąża za formą: jest jak soczysty kawał mięsa przyniesiony przez włamywacza, aby odwrócić uwagę psa podwórkowego 2… Przekazem dowolnego środka przekazu lub techniki jest (…) zmiana skali, tempa, wzorca, jaką ten środek wprowadza w nasze życie 3.
Idąc dalej – środki przekazu (czyli wytwory techniki i elektroniki) są przedłużeniami człowieka. W okresie mechanizacji przedłużaliśmy ciała w przestrzeni. Przedłużeniem nogi stało się koło, przedłużeniem ręki – maszyna, skóry – odzież i mieszkanie, penisa – samochód. Będąc stopniowo pochłanianymi przez elektronikę, przedłużyliśmy w końcu cały ośrodkowy układ nerwowy, obejmując nim świat. Mogąc pozwolić sobie na lekceważenie czasu i przestrzeni. Błogosławieństwo?
No właśnie… nie, niekoniecznie.
Przypomnę, że implozja wymusza zaangażowanie i partycypację, dąży do empatii, wspólnej świadomości. Konieczność posiadania wiedzy o globalnej wiosce i zaangażowania w nią emocji to nie lada wyzwanie dla małego człowieczka. Nie tak dawno temu świat był głupi, a my byliśmy mądrzy. Dziś świat wspomagany komputerami staje się bardzo mądry i znacznie szybszy od nas – pisze Derrick de Kerckhove w 2001 w Powłoce Kultury. Sęk w tym, że nadal chcemy być tymi mądrymi. Inteligencja indywidualna nie wystarcza na ogarnięcie globalnego świata, a żeby móc uczestniczyć w kerckhovowskiej „otwartej inteligencji”, musimy korzystać z przedłużeń. One, zwiększając ludzkie możliwości, dają nam poczucie bycia w kontakcie ze światem, a często są jedyną na ten kontakt szansą.
Do tego momentu byłaby to nawet piękna bajka o powstaniu neotrybalnego świata, o powrocie do ogniska… Pojawia się jednak przekleństwo naszych przedłużeń – narcystyczna samoamputacja.
Przedłużenia kolejnych zmysłów, organów wprawiają nas bowiem w odrętwienie, tak jak odbicie w tafli wody wprawiło w hipnozę mitologicznego bohatera. Stajemy się tym, na co patrzymy (…). Kształtujemy nasze narzędzia, a potem one kształtują nas – ostrzega McLuhan! Dziś całe społeczeństwa i każdy z osobna – jesteśmy narcystycznie zakochani w swoich przedłużeniach. Swoich ubraniach, samochodach, domach, telefonach, iPodach, swoich pięknych twarzach z Photoshopa, służymy avatarom, profilom na forach, na Facebooku czy na Naszej-Klasie.
Przedłużyliśmy elektroniką cały układ nerwowy, każdy zmysł, oddaliśmy elektronice wiele funkcji mózgu. (Przypomnijmy sobie chociażby, co kiedyś, a co dziś nazywamy „pamięcią”?). Układ nerwowy jest niebywale delikatny. Wystawiony na zewnątrz nas każdego dnia jest narażony na miliony bodźców, miliony interakcji, które „przegrzewają obwody”. Odczytujemy to jako atak i odczuwamy jako stres. A czy odrętwienia się boimy? Czy przejdzie nam przez głowę myśl, że można utopić się w jeziorze? Rzadko! Bo odrętwienie buforuje.
Dlatego właśnie wchodzimy w skórę zakochanego w odbiciu Narcyza. Dlatego „lubimy to”.
Co tak naprawdę lubisz, klikając „like it”?
Facebook jest obecnie międzynarodowym fenomenem. Eksplodował od małej akademickiej sieci na Harvardzie w 2004 do liczby ponad 400 milionów aktywnych użytkowników w połowie roku 2010. Ciężko nie zadać sobie pytania o olbrzymią popularność tego miejsca w sieci. Skoro się pojawiło i rozwija się w takim tempie, oznacza to, że go potrzebujemy. A to, że potrzebujemy – nie więcej niż to, że ktoś/coś w nas tę potrzebę zasiał i wypielęgnował. I nie o marketing w tym momencie nawet chodzi, ale o szereg elementów, które złożyły się na to, jak wygląda życie społeczne człowieka XXI wieku. Człowieka, który nie chce wypaść z gry w tak zwanym – a zwanym szumnie – postmodernistycznym świecie.
Aby wytłumaczyć schemat budowania mcluhanowskich przedłużeń na Facebooku, posłużę się historią, jakich wiele:
Młody człowiek, powiedzmy Witek, aby móc utrzymywać kontakt z nowymi znajomymi poznanymi na wymianie studenckiej, założył sobie konto na Facebooku. Profil istniał odwiedzany sporadycznie przez rok. W tym czasie Witek wiódł bogate towarzysko życie, bawiąc się i nawiązując mnóstwo znajomości. Żył off-line, nie mając czasu na siedzenie przed komputerem. W pewnym momencie okazało się, że studenckie życie powoli się kończy. Pojawiły się nowe ambicje, pojawiła się praca, pojawiło się naraz mnóstwo spraw „trudnych do ogarnięcia”. Wszystko przyczyniło się do znacznego napięcia grafiku. Pielęgnacja kontaktów towarzyskich, a nawet przyjacielskich, została wystawiona na ciężką próbę. Ogólne przemęczenie, stres powszedni i brak czasu ograniczył możliwości Witka, by korzystać ze „zinstytucjonalizowanych” odreagowywaczy, o jakich mówi McLuhan (sport, aranżowana zabawa, alkohol, inne używki), a jakich każdy człowiek dla osłabienia irytacji i wzmocnienia poczucia komfortu (kolokwialnie mówiąc: resetu), potrzebuje. Nadmiar bodźców przeciążał jego układ nerwowy. Wtedy przypomniał sobie o FB!
Okazało się, że rozwinięcie wirtualnego „ja” i przerzucenie się z kontaktów face to face na facebook to facebook, przyniosło nieoczekiwaną ulgę. Łatwość podtrzymania pozytywnego wizerunku we własnych oczach, szansa pokazania go innym, przypominania ludziom o sobie, podtrzymywania licznych znajomości – bliskich i tych na odległość. O ileż łatwiej było mu, wracając po całym dniu pracy, zmęczonemu z wiecznego niewyspania, nacisnąć kilka razy „like it”, wysłać parę linków z YouTuba, napisać coś na czyjejś tablicy niż umawiać się i ciągle z braku czasu przekładać głupie wyjście na piwo. Potrzeba świata, by być w kontakcie z Witkiem, i Witka, by być w kontakcie ze światem, była jak na tamte warunki zaspokojona. A dodatkowo – codzienny rzut oka na zniewalająco przystojną i wypoczętą twarz na fotografii w profilu był o niebo milszy niż rzut oka w lustro.
To jedna z tego typu historii, które po chwili refleksji mógłby opowiedzieć niejeden użytkownik portali społecznościowych. Zaczęło się z mcluhanowskiego przegrzania mnogością bodźców atakujących nas ze strony społeczeństwa, z potrzeby izolacji, lęku przed brakiem czasu dla znajomych, utratą pożądanego obrazu siebie w ich oczach. Potem – avatar zaczął żyć własnym życiem. Wymagając od nas więcej i więcej…
Tak jak kiedyś karmiliśmy tamagotchi, dziś musimy karmić swój profil, by czuć jego spójność. To, na czym budujemy swoją tożsamość, narzuca kolejne zadania do wykonania. Innymi słowy, skoro powiedziałeś „A” zazwyczaj dopowiesz i „B”. Alfabet wsiąkania w wirtualny świat pokazuje oblicza kolejnych liter: C jak częste odwiedzania miejsc w sieci, H jak hipnoza, M jak modelowanie swojego wizerunku, O jak odrętwienie! W końcu P jak próba dystansu. I Z…. jak za chwilę będziesz wiedzieć o mnie wszystko, jak znikam czy może jak… zaraz wracam?
Kształtujemy nasze narzędzia, a potem one kształtują nas. Portale społecznościowe to tylko wierzchołek góry lodowej. Kształtujemy siebie poprzez image, strój, gadżety, muzykę, egzotyczną nazwę drinka i znaczek na laptopie. Trudno w doborze elementów popełnić faux pas. Wszystko jest bowiem spójnie dobrane i sprzedawane w komplecie w „supermarkecie kultury”. A samoamputacja – ostrzega McLuhan – jest paraliżem. I może prowadzić do przykrych konsekwencji natury psychologicznej i społecznej – bowiem uniemożliwia człowiekowi samo rozpoznanie.
Brzmi to, przyznam, dosyć złowieszczo. Ale tak naprawdę co możemy zrobić? Wyrzucić komórki? Pozbyć się materialnych ozdób, bez których nie potrafimy już żyć? Zniszczyć swoje profile w sieci? Dla znudzonych twittaniem i facebookowaniem pojawiła już się cudowna, oczywiście wirtualna, oferta.
[więcej (zewnętrzny link): Samobójstwo w Internecie ]
Bo nawet odejść nie można tak po prostu…
Ale cały czas nie daje to odpowiedzi na pytanie. Przydatne mogą okazać się słowa Proroka Internetu z wywiadu dla Playboya:
Podczas gdy otwieramy się na wszystkie te techniki, nasz stosunek do nich nabiera cech serwomechanizmu. Tak więc, aby w ogóle je wykorzystywać, musimy im służyć, tak jak służymy bogom. Eskimos jest serwomechanizmem swojego kajaka, biznesman – swojego zegarka, a cybernetyk – a niebawem już cały świat – swojego komputera. Innymi słowy, to nie łupy należą do zwycięzców, ale zwycięzcy do łupów (…). Człowiek staje się więc organami płciowymi świata mechanicznego (…). Świat maszyn odwzajemnia oddanie człowieka, nagradzając go hojnie dobrami i usługami4.
Brzmi znajomo, nieprawdaż? Ale co oznaczają te słowa w praktyce? Czy aby żyć świadomie w naszym buforowanym organizmie, musimy stopić się z wynalazkami, przyznać, że jesteśmy ich niewolnikami, zacząć im służyć jak bożkom? Ewentualnie zrezygnować z nagród i podjąć decyzję, by nie służyć, więc i nie „przedłużać się”? Korzystając ze współczesnych przykładów można powiedzieć, że najgorszą krzywdą, jaką człowiek może sobie wyrządzić, jest zaparte twierdzenie, że jego avatar jest tylko avatarem. Jeśli żyjąc on-line, świadomie kształtuje go jako część siebie, ma szansę utrzymać zdrową relację między wirtualnym a realnym „ja”5.
W 1964 roku Prorok Internetu pisał: następnym krokiem (…) będzie przeniesienie do świata komputerów również naszej świadomości. Wtedy przynajmniej będziemy umieli zaprogramować ją tak, żeby nie mogła ulec odrętwieniu ani rozproszeniu 6. Dziś społeczeństwo, które rozróżnia swoje życie coraz częściej w kategoriach bycia on- lub off-line, tezy McLuhana przyjmuje jak coś oczywistego. Znamy możliwości, jakie dały nam nowe kanały komunikacji. Z jednej strony – możliwość szybkiego przesyłania informacji. Z drugiej – łatwiejsza kontrola czasu (nie szukając daleko: tłumaczenie odsyłanej po terminie pracy zaliczeniowej słowami „odłączyli mi Internet” czy nie odpowiadania na telefon: „miałem wyłączony głos”). Jednym słowem, bycie off-line, niewidocznym, niedostępnym jest społecznie akceptowane, nawet kiedy w rzeczywistości jesteś on-line. Nikogo nie oburza to „kłamstwo”, bo każdy z niego korzysta, bo każdy wie, jak trudno zagospodarować swój czas, bo większość z nas chce równocześnie korzystać z dóbr komunikacji elektronicznej i zachować trochę przestrzeni dla siebie. Wielu waha się, i jest to zupełnie naturalne, między potrzebą „wystawienia się na pokaz” a potrzebą ukrycia i zachowania prywatności.
Czy tego chcemy, czy nie, życie „z kablami” na wierzchu już się dokonało.
Można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy elektronicznymi Pinokiami, trzymającymi dłonie na klawiaturach i udającymi, że nic się nie zmieniło, że nadal jesteśmy tacy sami i że to technika uległa zmianie. Chcemy z powrotem stać się istotą ludzką po przejściu metamorfozy technologicznej i to jest główna siła napędowa intensywnych badań nad humanoidami. – pisze Derrick de Kerckhove w Inteligencji otwartej7. Czy człowiek już nigdy nie będzie tym człowiekiem, jakiego poznaliśmy, rodząc się w XX wieku? Pewnie nie. Bo będzie taki, jak czasy, w których przyjdzie mu żyć. Pytanie, kto te „czasy” tworzy i w jakim stopniu człowiek może je jeszcze kontrolować, pozostawiam do porannej kawy bądź wieczornego piwa.
Cóż, szkoda, że ŚP McLuhan nie może powiedzieć nam, co o tym myśli…
Nie może paradoksalnie, bo gdyby urodził się kilkadziesiąt lat później, całkiem prawdopodobne, że mógłby to zrobić. Zza grobu. Używając pewnego genialnego z punktu widzenia marketingu przedłużenia. „Czas umarł!” – pomyślałam, natknąwszy się na tę stronę. A może raczej – czas został przedłużony?
Zostawiając Was z najnowszą propozycją, przebijającą samego Pana Boga, dodam już tylko jedno: myślę, że żyjemy w naprawdę interesujących czasach!
[więcej (zewnętrzny link): My Web Will ]
——————–
1 – M. McLuhan, Zrozumieć media. Przedłużenia człowieka, przeł. N. Szczucka, Wa-wa 2004, wyd. Naukowo- Techniczne, ss. 112-113.
2 – M. McLuhan, Zrozumieć media. Przedłużenia człowieka, przeł. N. Szczucka, Wa-wa 2004, wyd. Naukowo- Techniczne, s.40.
3 – tamże, s. 49.
4 – M. McLuhan, Wybór tekstów, przeł. E. Różalska, J. M. Stokłosa, Poznań 1995, wyd. Zysk i spółka, s. 378.
5 – Poleca odcinek South Parku nt. Facebooka (zewnętrzny link).
6 – M. McLuhan, Zrozumieć media. Przedłużenia człowieka, przeł. N. Szczucka, Wa-wa 2004, wyd. Naukowo- Techniczne, s.105.
7 – Derrick de Kerckhove Inteligencja otwarta. Narodziny społeczeństwa sieciowego. Warszawa 2001, wyd. Mikom, s. 78.