Mistrzostwa Świata 2010. Na szczęście już po wszystkim

E Viva Espana! Mistrzostwa za nami. Wygrała drużyna, która wygrać je miała, i nie trzeba było ośmiornicy, żeby to przewidzieć. Wygrali wspaniali piłkarze tworzący fenomenalną drużynę i grający prawdopodobnie najdoskonalszy futbol na świecie. Aż chciałoby się na koniec tych mistrzostw powiedzieć, że wygrała piłka nożna. Ale tak nie jest. Piłka nożna przegrała i obawiam się, że można się było tego spodziewać.


Powierzając RPA organizację tej wielkiej imprezy, kierowano się szczytnymi ideami: szansa dla Afryki, propagowanie sportu w najdalszych zakątkach świata, zbliżanie do siebie społeczeństw itd. Nie pierwszy raz zresztą decyzję podejmowano w takim właśnie duchu. Przyznaję, trudno się z tym spierać, szczególnie że sport zawsze był czymś więcej niż jedynie rozrywką dla ludzi pracy. Jednak – pomimo jego szczególnej roli w świecie – sport pozostaje przede wszystkim sportem, a owe kryteria wyboru nie mają z nim po prostu nic wspólnego.

Postawię sprawę jasno: Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej powinny się stale odbywać jedynie na kontynencie europejskim, ewentualnie w Ameryce Południowej. Dlaczego? Bo tutaj są kibice, bo na tych dwóch kontynentach ludzie żyją futbolem, chłoną piłkarskie emocje z jedynym w swoim rodzaju zaangażowaniem, a ich przywiązanie do poszczególnych drużyn jest niejednokrotnie silniejsze niż więzy rodzinne. To w tych kulturach piłka nożna stała się niemalże religią i jedynie na ich gruncie jest możliwe prawdziwe piłkarskie święto. Promowanie piłki na siłę w innych miejscach świata jest po prostu bezcelowe i ze stratą dla samego widowiska. Pamiętamy dobrze mistrzostwa z roku 2002, kiedy sędziowie w obrzydliwy sposób przepychali drużynę gospodarzy przez kolejne fazy turnieju jedynie po to, by nie opadał entuzjazm koreańskich kibiców. Podejrzewam, że równie mocno utkwią nam w pamięci tegoroczne wuwuzele będące wręcz symbolem braku kultury kibicowania oraz tańczący na trybunach Afrykańczycy, którzy chyba w ogóle nie przejmowali się tym, co się dzieje na boisku.

Kolejną skandaliczną kwestią świadczącą o głębokiej piłkarskiej ignorancji było budowanie stadionów na wysokości niemalże dwóch tysięcy metrów. Jak w takich warunkach mają grać europejscy piłkarze, szczególnie po wyczerpujących ligowych sezonach? W konsekwencji niejeden mecz rozgrywany był w dwóch tempach: wolnym i bardzo wolnym. I znów cierpieć musieli kibice. A co stanie się teraz z tymi wszystkimi stadionami, które kosztowały grube miliony? Czy RPA stanie się jednym z centrów światowego futbolu? Nie. Po intensywnym piłkarskim miesiącu większość mieszkańców tego kraju wróci do swoich codziennych zajęć i w ogóle zapomni, że gdzieś tam są ludzie, którzy dla piłki nożnej gotowi są umrzeć i którzy czekają całe cztery lata na to największe piłkarskie święto. I właśnie ci prawdziwi kibice mają teraz wielkiego kaca, bo na sześćdziesiąt cztery mecze w turnieju dobrych było może siedem. Jedyny Dariusz Szpakowski z urzędu podsumował, że mamy za sobą piękne mistrzostwa. Czyli RPA stanęło na wysokości zadania. Tylko po co im było to zadanie?

USA ma swoją ligę koszykarską i hokejową, RPA emocjonuje się występami swojej reprezentacji rugbistów, Korea Południowa i Japonia… sam nie wiem, czym oni się interesują. Nie przekonujmy ich na siłę do futbolu. Z kolei Europa i Ameryka Południowa żyją piłką nożną i nie powinniśmy im tego zabierać.

Na koniec zacytuję treść jednego z maili, które otrzymałem po meczu finałowym: Viva Espana i tyle. Mecz bez historii, mundial bez piłki, ale z wuwuzelami i z propagowaniem futbolu na kontynencie, z którego i tak wyjeżdża ogromna ilość piłkarzy.