Regular everyday normal motherfucker

Nazywa się Jon Lajoie. Raz w tygodniu zjada kolację u swojej mamy, woli masło od margaryny, boli go otwieranie oczu pod wodą, a jego ulubionym Batmanem był Michael Keaton. Ma również pewien problem natury intymnej: dochodzi zbyt szybko. Skąd o tym wiem? Ponieważ śpiewa on o tym w swoich piosenkach. Chciałbym Wam dzisiaj przedstawić człowieka, który ostatnimi czasy stał się jednym z najbardziej cenionych przeze mnie artystów podziemia.

Jon Lajoie

Jon Lajoie – jak możemy przeczytać w jego notce autobiograficznej – urodził się w Kanadzie i spędził szczęśliwe dzieciństwo pod opieką trojga rodziców. Gdy osiągnął wiek dojrzały, rozpoczął edukację w szkole aktorskiej, jak również na kierunku zabójcy w stylu ninja. Zabiwszy około czterdziestu tysięcy osób oraz dziewięciu tysięcy ryb (przez chwilę pracował na kutrze rybackim) zajął się produkcją krótkich filmików oraz piosenek i umieszczaniem ich w internecie. Pewnie pomyślicie, że oto próbuję zareklamować kolejny chłam marnej amatorskiej produkcji, który spodobał mi się dlatego, że mam gust co najmniej dziwny oraz nienaturalną potrzebę absurdu. Nic z tych rzeczy.

Filmy autorstwa Jona prezentują się od strony technicznej w pełni profesjonalnie; moglibyście oglądać jego kawałki na stacjach muzycznych i nie zauważylibyście żadnej różnicy in minus. Jestem nawet przekonany, że gdyby śpiewał je Justin Timberlake, to mielibyśmy do czynienia z megahitami. Należałoby jedynie zmienić nieco tekst, chociaż w przypadku sporej grupy słuchaczy, którzy nie znają języka angielskiego, nawet ta zmiana nie byłaby potrzebna. Jednakowoż nienaganna forma ma służyć właśnie uwypukleniu tego, o czym Lajoie śpiewa i z czego w ten sposób się nabija.

Czasem mam wrażenie, że pokolenie, które reprezentuję, można by nazwać „pokoleniem MTV”. I nie chodzi mi tutaj jedynie o nader kiepską muzykę, gdyż ta zawsze dzieliła się na lepszą i gorszą. Myślę o pewnej wizji rzeczywistości kreowanej przez media rozrywkowe – wizji, w której wszyscy jesteśmy piękni, seksowni, mamy ekstra fryzurę i nie lada gadane, a nasze życie polega na imprezowaniu, towarzyskiej ekstazie i noszeniu ciuchów w paski. Trzeba być oryginalnym, ciekawym, w sam raz na reality show w stylu Ekipa z New Jersey. Nie ma miejsca na przeciętność, nieśmiałość oraz niemodną koszulę. W odpowiedzi na to coraz więcej młodych ludzi próbuje wystylizować swoje często skromne i mniej lub bardziej zaściankowe życie na coś, co faktycznie mogłoby się nadać do postawienia przed okiem kamery. MTV zwodzi nas zresztą w sposób dosyć zręczny, gdyż wszyscy bohaterowie jej seriali to piękni ludzie właśnie znikąd. Więc skoro oni mogą, to my również. Nie trzeba już wpatrywać się z zazdrością w Banderasa czy Angelinę Jolie. Nie inaczej jest w przypadku wielu portali społecznościowych, na które możemy wrzucać nasze najlepsze foty, a znajomi będą je komplementować w cichym porozumieniu, na mocy którego my również będziemy komplementować ich zdjęcia. Jest pięknie. Można znaleźć w sieci wiele wspaniałych fotek Colina Farrella, można znaleźć również kilka moich zdjęć, na których wyglądam nie gorzej od niego. Problem polega na tym, że mimo wielu prób bycia pięknym i oryginalnym, w dalszym ciągu muszę wyprać nieświeżą bieliznę i skarpetki, a moim ulubionym filmem jest Szklana pułapka, a nie Kawa i papierosy.

I tutaj jest miejsce na dobrą satyrę. Satyrę, w której Jon Lajoie przebił wszystkich dotąd znanych mi performerów. W swoich utworach śpiewa o tym, że musi wysprzątać mieszkanie i pozmywać naczynia, co będzie nie lada wyzwaniem, bo – pomimo ciągłego rozrzedzania wodą – w końcu skończył mu się płyn do naczyń. Nie pomija również tematu swoich seksualnych frustracji, nieumiejętności znalezienia sobie dziewczyny oraz ciągłego oglądania filmów dla dorosłych. W niektórych jego utworach można też wyraźnie zauważyć – ujmę to w miarę delikatnie – przedmiotowe traktowanie płci pięknej. Czy jest to tanie i wulgarne w jego wykonaniu? Ależ bardzo. I bardzo czytelnie odsyła nas to znowu do świata popkultury. Bo czy w dzisiejszych przeróżnych wideoklipach nie mamy do czynienia z przedmiotowym traktowaniem kobiet, które zazwyczaj służą jedynie do wyginania się w towarzystwie czarnoskórych raperów? Oczywiście nie jestem rasistą: w towarzystwie białoskórych również. Zainteresowanym polecam kawałek Chica bomb autorstwa artysty o ksywce Dan Balan; w sumie, niewiele dzieli nas już w tym konkretnym przypadku od pornografii, wystarczyłoby przekroczyć barierę hipokryzji.

Kolejnym obszarem zadaniowym dowcipu Jona Lajoie jest sama jakość dzisiejszych artystów i ich piosenek. W kilku najwyższej próby utworach młodzieżowych ośmiesza on bezwstydnie styl tych sztucznie wykreowanych gwiazd, jak również inteligencję ich słuchaczy. Wszak poziom tandety w wypluwanych przez radio kilkanaście razy dziennie przebojach nie tylko jego doprowadza do wniosku, że lepiej by było strzelić sobie w twarz niż dalej tego słuchać. No chyba że jest się niepewną siebie i podatną na wpływy nastolatką, której wystarczą wersy „mała, kocham cię” lub „dziewczyno, potrzebuję cię w moim świecie”. Nie dziwi wobec tego pytanie stawiane przez Lajoie w jednym z utworów: dlaczego to akurat Lennona musieli zastrzelić!?

Czy można nazwać opisanego tu człowieka mesjaszem kontrkultury? Z pewnością można by, gdybyśmy potraktowali sprawę bardzo serio. Niejeden komentarz pod zamieszczonymi przez niego filmami był właśnie tego rodzaju: JON MÓWI PRAWDĘ. No bo mówi. Ale nie w tym rzecz. Wielu myślicieli i publicystów od dawna mówi prawdę, ale oni nie mają ponad 180 000 000 widzów na YouTube. Najważniejsze jest to, że Jon mówiąc prawdę, jest po prostu przecholernie zabawny.

Na dobry początek polecamy:

Radio Friendly Song // YouTube

Everyday Normal Guy //YouTube

Pop Song //YouTube

———————————————————————————————–

Strony wykonawy:

http://www.jonlajoie.com

http://www.youtube.com/jonlajoie