Też byłem na Dróżdżu!

Też byłem! Na wystawie w katowickim BWA (a druga część w GCK-u). Mam kilka myśli po wystawie. I skoro tak sobie prowadzimy tutaj rozmowy na różne tematy, wpiszę się i ja. Wystawa tylko do 27 czerwca, więc śpieszcie się!

Styczność z pracami Stanisława Dróżdża to wizyta w ascetycznym świecie poezji konkretnej.

Wizyta – bo trudno w poważnym świecie namysłu zatrzymać się na dłużej.

W ascetycznym – dlatego że na wystawie jesteśmy sam na sam z własnymi myślami, być może z autorem –  bardziej niż z innymi ludźmi. Ascetycznym także z uwagi na minimalizm formy i to, że poezja konkretna nie była dominującym nurtem sztuki od czasu pojawienia się w drugiej połowie XX wieku.

Świecie – bo autor buduje świat wokół nas, posługuje się przestrzenią, językiem i na tyle ogólnymi kategoriami życia, że instynktownie czujemy, że poezja musi nas też w jakiś sposób dotyczyć.

Poezji Konkretnej – bo dzieła wykorzystują słowo i jego formę graficzną w dialogu z odbiorcą. Dlatego że dużą rolę w tworzeniu sztuki ma prowadzony „intelektualny” dialog z odbiorcą na temat faktycznej treści używanych słów – o ile okazji do namysłu jest dużo, o tyle warstwy zmysłowej, estetycznej, emocjonalnej jest w sumie niewiele. Trudno mówić o spektakularności.

Konkretność poezji ma tu swój programowy cel. Dróżdż nie pokazuje sensu, tylko go tropi. Eksperymentuje, jak daleko możemy posunąć się w precyzyjnym dosięganiu treści. Kiedy nasza własna konwencja językowa staje się granicą, której nie możemy przekroczyć? Może samo słowo „i” jest tak sugestywne, by „nim rozmawiać”, nie zamazując wypowiedzi innymi słowami? Może sama jego forma graficzna wystarcza?

Dzieło ma swoją wyraźnie określoną pierwotność warstwy graficznej i konwencjonalną, formalną, skonstruowaną część językową. Ten podział jest tak samo czytelny, jak czerń i biel tekstu i tła, którymi posługuje się Artysta. Najciekawsze są te prace, w których pierwotność obrazu jest wykorzystana jako partner w dialogu z formalną koncepcją języka, a widz zostaje wciągnięty w grę, stając się częścią sceny.

Bo język – jest tworem ludzkim. Podlega konwencji. Nie dostajemy go w chwili urodzenia. Dopiero się go uczymy, przyswajamy go. Nie potrafimy za pomocą języka opowiedzieć o sobie, ponieważ język, którym się posługujemy, jest „cudzy”, wymyślony przez innych, podlega ich wpływom. Uczę się go od innych, ale nie jest nigdy mój.

W ten sposób każde wymyślone słowo jest prawie że puste i ma tak wiele znaczeń, że sami go dobrze nie rozumiemy. Dlatego Artysta korzysta ze słów oszczędnie. Sygnalizuje słowami tylko najprostsze, najbardziej zrozumiałe kategorie, łatwo przekładalne na bezpośrednie doświadczenie – bezpośrednie pojęcia, którymi głośno sygnalizuje główną tematykę swojego opowiadania rozgrywającego się w warstwie graficznej (upływ czasu, bycie, ciągłe znajdowanie się „między”).

Obraz, barwa, kształt, faktura – są nam dane, są naszą pierwszą świadomością. Są pierwotnym żywiołem, który jako ludzie staramy się okiełznać.

Ale ponieważ obraz, barwa, kształt nie są formalne – nie są skonstruowanym i wytrawionym przez historię językiem (chociaż kompozycja, proporcje, zachowany rytm – już tak) – pozwalają nam one dosięgnąć pierwotnego sensu, autentycznej treści, która nie jest tylko wymyślonym przez nas słowem. Kiedy użyjemy naraz słowa i formy, być może rozumiemy więcej?

Czy w małym „i” nie widzimy sylwetki człowieka? Choć ciągle znajdującego się w centrum, to raz będącego na czele innych, kiedy indziej zdławionego ich presją, kiedy indziej będącego w środku klepsydry przesypującego się czasu. I decyduje o tym tylko niewielka zmiana perspektywy. To obraz rządzi treścią słów, które jednak pozwalają nam o tym obrazie myśleć, snuć refleksje. Nie możemy się ich pozbyć.

Autor pyta, na ile nasze rozumienie treści kształtuje konwencja formy. Czy to, co widzimy wcześniej, dzieje się najpierw? Walka o prymat formy i treści przenika przez kolejne dzieła. Kiedy mówimy o cyfrze 1, to widzimy jej symbol, barwę, kolor. Jeśli wypełnimy jedynkami prostokąt, będzie w nim widoczne wszystko, oprócz kolejnych jedynek. Możemy pokazać wszystko przy pomocy jedynki, ale nie samą jedynkę. Jedynkę możemy pokazać przy pomocy dwójki albo w odniesieniu do pustej przestrzeni. O co chodzi – nie zdradzę, bo zepsuję przyjemność.

W znalezieniu tej kolejnej jedynki nie przeszkadza nam treść cyfry „1”, ale jej forma, ukrywająca wszystko. To forma ukrywa treść. Bo przecież dwójka tak samo dobrze ukryje inne dwójki, jak jedynka jedynki. A jest to po prostu – pełen humoru i figlarności żart graficzny, który świetnie się ogląda.

Tym razem forma ukryła treść. Co jednak, jeśli to forma pozwala nam w ogóle zrozumieć obecność treści? W toku wystawy odwiedzamy pokój złożony w formie z rozpiętych żyłek. Gdzieś ta sieć się zagęszcza. „Sens” pojawia się jako splot uwikłanych okoliczności. Jest w tej sieci głębsza treść, jednak instynktownie czujemy, że nie można tego miejsca w żaden sposób dosięgnąć. Co oczywiście nas przeraża. Nie to, że sens istnieje. Raczej to, że choćbyśmy się starali, nie możemy stanąć w centrum tego sensu, nie możemy go dosięgnąć.

Jest coś w pajęczynie żyłek, coś ulotnego, co tworzy wrażenie treści, ale nie jest to treść, której możemy dotknąć – i to nas boli. Na zawsze znajdujemy się poza sensem, obok niego – stojąc przed nim, nie możemy go nazwać, zawsze będzie nam umykał, będzie o krok przed nami.

Wystawa jest świetnie pomyślana pod kątem spontanicznej kolejności przeżywania. Do pokoju z żyłek docieramy dopiero, gdy jesteśmy dobrze przygotowani do rozmowy z Artystą przez jego kilka wcześniejszych, prostszych prac. Kiedy wchodzę do pokoju klamek, niezależnie od tego, czy zacznę, czy skończyłem właśnie oglądać ekspozycję, czytam puentę:

Na tle ścian klamki są tak samo sugestywnym elementem graficznym, jak „i” w przestrzeni wiersza. Kiedy klamki wychodzą ze ścian, ja zanurzam się w wierszu – samodzielnym i autonomicznym jak ten pokój, z którego chcąc uciec, sięgam po pozorną klamkę-znaczenie. Jednak tak jak klamki są wmurowane w ścianę, tak żaden symbol nie otwiera żadnych drzwi. A mimo to, kiedy już znajdę się w tej wyjątkowej przestrzeni, zadaję sobie kolejne pytania. Czy jestem częścią wiersza? Czy będę w tej ascetycznej przestrzeni poszukiwał tylko pierwotnych elementów, nieopatrzonych językowym znaczeniem?

*

Kto ma rację? Pierwotność rzeczy – ich obraz, barwa, kształt – czy raczej to, co sami, własnym siłami, próbujemy w tej pierwotności nadpisać – język, kompozycja, znaczenie. W najlepszych pracach nie potrafimy tego rozdzielić, zostajemy trafieni nierozdzielnością sensu i naszym uzależnieniem od obu warstw – nawet jeśli oznacza to rozdarcie.

Jedynie prezentacja z biennale w Wenecji sprawia wrażenie dość osobnej w stosunku do głównej ekspozycji – i tak też jest umiejscowiona. Jest o wiele mniej ascetyczna, o wiele bardziej estetyczna i namacalna. Bardziej metafizyczna i wciąż poszukująca treści. Urządzony w świątyni pokój, wyłożony kośćmi do gry we wszystkich możliwych układach. A na stole jeszcze jeden zestaw – kości zostały rzucone. Wyzwanie dla odbiorcy?

Czy mam wyrzuty, że o czymś uprzedziłem? Trochę tak, ale nie mogłem się oprzeć. Jeśli ktoś lubi sobie pomedytować – zdecydowanie warto.