Mandela wielkim przywódcą był…
Jak to dobrze, że powstają takie książki. Wspaniale, że na ich podstawie są kręcone filmy z dobrą obsadą. Jeszcze dwa miesiące temu postać Nelsona Mandeli nie była mi znana. Dlaczego? Dziura w systemie edukacyjnym? Zbyt małe zainteresowanie historią świata? Słodka ignorancja? A może słaba pamięć? Nie wiem, jak do tego doszło. Ale dobrze, że pod wpływem literatury zaczynają mnie interesować kraje, które do tej pory świeciły białą plamą na mojej mapie świata. Wśród tych obszarów znajduje się RPA, której historia, jak pokazuje Coetzee, Liebenberg czy ostatnio John Carlin, jest naprawdę fascynująca i godna podziwu. I chcę dowiedzieć się więcej.
John Carlin jest amerykańskim dziennikarzem, który szmat czasu spędził nie tyle w samej RPA, ile u boku Nelsona Mandeli. Gdy ten zaproponował pomysł napisania o nim książki, Carlin przeprowadził niezliczoną ilość wywiadów z ludźmi, którzy mieli pośredni i bezpośredni związek z osobą Mandeli. „Invictus” obejmuje odcinek czasu od pojawienia się młodego Mandeli na scenie politycznej, poprzez jego 27-letni pobyt w więzieniu, uwolnienie i zdobycie prezydentury, aż po słynny mecz Pucharu Świata w rugby w 1995 roku.
Książka to napisany żywym językiem reportaż literacki, który czyta się z poczuciem narastającej fascynacji osobą Mandeli. Z niedowierzaniem śledzimy jego ścieżkę życiową, podążamy za wielką ideą zjednoczenia Białych Afrykanerów i Czarnych Afrykańczyków. Tekst zahacza na poły o politykę, na poły o sport i życie prywatne niektórych bohaterów. Zastanawiamy się, jak to możliwe, że jedna osoba dokonała rzeczy niemożliwej – pogodziła odwieczny rasowy i polityczny konflikt, nierzadko nurzany we krwi i niesprawiedliwej śmierci.
Mandela posiadał niezwykłą umiejętność wpływania na ludzi. Udało mu się pozyskać największych wrogów. Nawet fakt, że taka persona jak on nie otrzymała wyroku śmierci w kraju, gdzie szastano nim na lewo i prawo, o czymś świadczy. Swym uśmiechem i postawą pełną szacunku sprawiał, że nikt nie potrafił mu się oprzeć. Nikt, tak jak on, tego nie potrafił. I to właśnie z jednej strony było tak bezcenne, stanowiło klucz do zagadki, jak to możliwe, że RPA stała się krajem demokratycznym, że apartheid runął, a segregacja klasowa odeszła w niepamięć.
Z drugiej jednak, jakże niebezpieczna była to cecha. Pomyślmy bowiem, co by było, gdyby przedmiot, którym obracał w swoich dłoniach, był czymś innym. Wielka siła kierowania narodem kryła się w jego rękach i tylko od niego zależało, w którym kierunku ów naród pójdzie. Znamy historię świata i jesteśmy świadomi, jak niebezpieczni są ludzie o tak niezwyklej sile wpływania na drugiego człowieka. Całe szczęście, Mandeli przyświecały szczytne idee, pragnął sprawiedliwości, bez uszczerbku dla żadnej ze stron. Na kartach historii świata był tym, który stoi po stronie dobra.
Polecam książkę Carlina, pomimo że pod koniec hymn na cześć Mandeli zaczyna coraz bardziej męczyć. Nie wierzę w białe charaktery. Podejrzliwym czytelnikom złośliwy diabełek też pewnie podszeptuje do ucha pytanie, jakie słabości i wady mógł mieć ten heros. Nikt bowiem nie może być idealny. A czasami ta ciemna strona jest o wiele bardziej interesująca i pociągająca…
Niechaj jednak nikt nie pomyśli sobie, że ironicznym tytułem tego tekstu oraz wydźwiękiem ostatniego akapitu, w jakikolwiek sposób pragnę okazać brak szacunku.
Wręcz przeciwnie.
Invictus. Igrając z wrogiem, John Carlin, przeł. Jerzy Malinowski, MUZA SA, Warszawa 2010.