Czarno – białe tornado. Made in China
Tytuł powieści Pearl S. Buck – Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu- świetnie oddaje jej przekaz. Cóż bowiem się dzieje, gdy dwa wiatry nadbiegające z przeciwnych stron zderzą się ze sobą? Powstaje tornado. Ludzie giną, a dachy domów, które od wieków stały nieporuszone, urywają się z impetem, odkrywając to, co przez tak długi czas było skrywane pod zazdrosnymi murami. O tym też jest powieść amerykańskiej noblistki z 1938 roku. Sai Zhenzhu, bo tak brzmi jej chińskie imię, spędziła w opisanej przez siebie kulturze sporą część życia. O czym zdecydowała się opowiedzieć? Przeczytajcie.

fot. Anna Liwia Gołąb
Narratorką jest młoda Chinka, Kwei-lan, wychowywana przez całe życie według ścisłych reguł tradycji chińskiej. Do czasu małżeństwa z mężczyzną, który został jej przeznaczony przez rodzinę jeszcze przed jej narodzinami, Kwei-lan żyje pod kloszem, nieświadoma tego, co istnieje poza murami jej domu. Jest uczona zasad zachowywania się wobec mężczyzn i starszych osób. Jej stopy boleśnie obwiązywane są bandażami po to, aby pewnego dnia mąż mógł zachwycić się jej malutkimi stopami.
Kwei-lan pobiera naukę gry na tradycyjnych instrumentach, a także dane jej jest poznać smak poezji oraz sztuki. Od dziecka oddzielona jest, jak każda dziewczynka i kobieta, od świata mężczyzn, który toczy się w innej części domostwa. Kwei-lan wiedzie błogą, bezpieczną, na wpół świadomą egzystencję. Do tego stopnia, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że może być inaczej. Aż do dnia ślubu, w którym zostaje żoną „nowoczesnego mężczyzny”. Jej mąż także jest Chińczykiem, ale wykształconym za granicą. Jego świadomość ukształtowała się po opuszczeniu domu rodzinnego. Jako jeden z nielicznych otrzymał szansę porównania tych dwóch światów, jakimi są Wschód i Zachód.
Nowoczesny mąż pragnie, aby żona pozbyła się zabobonnej, uwstecznionej chińskiej tradycji w imię zasad i reguł świata Zachodu. Symbolem tego jest rozwiązanie bandaży uciskających przez tyle lat stopy biednej Kwei-lan. Odejście Chinki ze świata rodzinnego, nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim psychiczne, jest warunkiem miłości męża, której ona tak bardzo przecież pragnie. Kwei-lan bowiem została wychowana w myśl zasady, iż życie kobiety służy jedynie po to, aby umilić życie mężczyzny i wszystkie jej wysiłki mają zmierzać ku temu, aby sprawić radość mężowi.
Dla Kwei-lan jest oczywiste, że musi podążać za mężem – inny scenariusz po prostu nie istnieje w zasięgu jej świadomości. Kwei-lan ma odrzucić chińską tradycję w imię jej naczelnej tezy: poświęcenia się kobiety dla mężczyzny. Paradoks?
Metamorfoza Kwei-lan ma wymiar pozytywny, co sugeruje, że jej postępowanie było słuszne. Dla mnie jednak, bez względu na to, jaki jest efekt końcowy, przemiana jest powierzchowna, jak starcie wacikiem makijażu i nałożenie nowego. Kwei-lan w żaden sposób nie stała się kobietą niezależną psychicznie, dalej silnie podlegała mężowi, nie będąc w stanie myśleć ani podejmować decyzji samodzielnie. Co więcej, po urodzeniu pierworodnego syna, stała się także jego niewolnicą.
Kwei-lan to nie jedyna kobieca bohaterka powieści Buck. Po przeciwległej stronie bieguna jest Mary, Amerykanka, żona brata Kwei-lan, który przywiózł ją do Chin jako nowoczesny mężczyzna, który pobrał stosowne nauki na Zachodzie. Mary jest w beznadziejnej sytuacji. Rodzina męża nie akceptuje jej, postrzega jako dziwaczną istotę, która przybyła z wrogiego świata zniszczyć rodzinną harmonię. Nikt nie okazuje jej szacunku.
Oboje muszą stoczyć walkę z chińskim rodem o swą miłość, na którą najbliżsi nie chcą przystać. Ich związek, w przeciwieństwie do związku Kwei-lan, narodził się z wolnej zachodniej miłości, był czysty, bezinteresowny i spontaniczny. W Chinach, w obliczu przodków, przerodzić się musiał w drogę pełną cierpienia, gdzie pozbawiona wolności i akceptacji Mary powoli usychała niczym kwiat.
Uderzające jest, jak bardzo to, co jest dobre tam, tutaj utożsamiane jest ze złem. Działa to w dwie strony. Pełna dobroduszności i rubaszności postawa ojca, w oczach Mary odbierana była za serdeczną i przyjazną. Wszyscy jednak wokół wiedzieli, że w świetle chińskich konwenansów jest przejawem pogardy i braku szacunku. Podczas gdy w świecie Zachodu brzemienność Mary uznana zostałaby za powód do szczęścia i radości, między murami przodków jej męża wytworzona została wokół niej chora, pełna ubolewania i ogólnego nieszczęścia sytuacja.
Powieść napisana jest w oszczędny, piękny sposób. Narracja poprowadzona z kobiecym wdziękiem młodej Chinki, która tka swój monolog przed Siostrą, będącą przedstawicielką świata Zachodu, swoistą „everywomen”. Niewielka powieść warta poznania, uświadamia czytelnikowi jedną ważną rzecz: jak różny byłby jej odbiór w zależności od tego, czy czytałaby ją kobieta ze Wschodu, czy kobieta z Zachodu. Ja, będąc tą drugą, nadziwić się nie mogłam psychologicznej odsłonie życia chińskiej arystokratki, a także zdziwieniu, wręcz zmieszaniu Kwei-lan, gdy ta poznawała prawa rządzące Zachodem. Niesamowite jest to, jak wprost proporcjonalnie przeciwna byłaby interpretacja tej powieści przez Chinkę. To coś jak fakt, że chińskim kolorem żałoby jest biel. Dla nas niebywałe – prawda?
Pearl S. Buck, Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu, przeł. M. Jędrzejewska, MUZA SA, Warszawa 2007.