O gazetach i rewolucjach

Dlaczego wciąż te same codzienne gazety, prostokątne płachty taniego papieru pochlapane atramentem, przekazywane z dłoni do dłoni, jakby przypadkiem, zupełnie poza naszym ciepłym spojrzeniem, jakby tekst niewart był już żadnej uwagi. Niezawodny znak nowych czasów: tona za toną pakowego papieru, po co, dlaczego, w jakim celu, nierozsądne gadulstwo, namiętność do informacji, do zdań, do nazw firm i instytucji, do kwot zadłużenia, do kolorowych zdjęć z protestów, strajków i galerii nowoczesnej sztuki, nie mówmy o tym, odbija mi się czkawką, nie mówmy przez chwilę.

(fot. Beata Rakoczy)

(fot. Beata Rakoczy)

Wyobraź sobie litery jak symbole zupełnie innej rzeczywistości, wyobraź sobie swobodę, na chwilę, wyobraź sobie pokój z bitnikowskiej powieści: pod sufitem goła żarówka, na stole flaszka opróżniona do połowy, ściany oklejone właśnie gazetowym papierem, mruga do Ciebie portret przywódcy, informacja o buncie w fabryce Forda, Niemcy wciąż spłacają reparacje Ameryce i Wspólnocie Niepodległych Narodów. Gdzie narodziły się więc nasze czasy, pomyśl, kiedy, a jeśli tak niedawno, to dlaczego tak łatwo możemy zamieniać je w kolejne litery, dlaczego, widzę: nie jest Ci nawet wstyd, a litera znaczy odpowiedzialność, litera znaczy wiarę, litera powinna znaczyć coś nowego.

Wyrazy, których się boję, wyrazy szczególnej zużywalności, być może nie potrzeba zbyt wiele rozsądku, może tylko ciszy i spokoju, na chwilę, na chwilę, dlaczego więc mówisz do mnie, dlaczego uśmiechnięte twarze o karkach otoczonych tłuszczem i zapadniętych oczach, na ekranie dworcowego telewizora, obraz przeniesiony tutaj z widzianego kiedyś filmu: szare stada gołębi-cukrówek, kiosk z papierosami, Coca-Colą i potłuczoną szybą, bezdomny w szarym płaszczu z aligatorem na klapie, telewizor nad głową, brzęk, swarliwy hałas, niebieskie światło jakby przelewające się po schodach. Pilna informacja z poczytnego dziennika, bunt studentów: walczą o taniego schabowego, o święty Marinetti, o Bretonie, o święty Godardzie, gdzie doszliśmy, dlaczego, po co, spójrzmy sobie w oczy, brak nam nawet szlachetności zmarszczek między nosem i oczami, a młodość już do niczego nie zobowiązuje.

Prawda lub nieprawda nowego czasu: nadal nic nie jest za darmo; nie za darmo dostajemy też meldunki ze światowych giełd, z wystaw kwiatowych (zdjęcie: wielkie żonkile, z tyłu wyschnięta twarz, za uchem czerwony goździk) i lekkoatletycznych meetingów, nie płacimy dużo, o nie, słuchaj więc, co mówię, Twój wzrok błądzi dookoła, a to ważne, jak ważne bywa niewiele rzeczy, płacimy niewiele, ale rozmieniamy na drobne ostatnie banknoty ukryte za podszewką naszego portfela, bieg czasu, bieg lat, ostatnie banknoty, na których odbiły się opuszki palców dawniejszych pokoleń, banknoty, które prawie już wyszły z obiegu, i tylko czasami ze zdziwieniem stwierdzamy, że ktoś już nam je odebrał. Strach przed słowem, więcej, lęk przed odpowiedzialnością, w końcu lęk przed samym sobą, bądźmy na chwilę szczerzy, na tyle możemy się jeszcze zdobyć, powiedzmy więc prawdę: strach, zwykły ludzki strach, odzywający się w biciu serca i drżeniu palców.

Dlaczego nikt nie nakręci filmu o naszej pamięci, dlaczego wszystkie wspomnienia musimy brać na kredyt, jakbyśmy zbyt łatwo pozbyli się naiwności, pamiętaj o prawdzie, boję się ciebie, tylko udajesz radość, gdy chcesz mi rano wręczyć darmowy dziennik, gdy szepczesz coś zza ekranu, boję się Twojej dłoni, choć malują się na niej niebieskie żyłki, zupełnie jak na mojej. My jeszcze będziemy rozmawiać, później, wiem dobrze, i w końcu nastąpi między nami pokój, zawieszenie broni, i oboje pogratulujemy sobie samochodu, pełnego portfela, ale później, później, dużo później, na razie nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego. Szary gazetowy papier, wielkie szpalty, olbrzymie szpalty, jakby języki złośliwie wyrzucone z drukarni, emblemat naszych czasów: słupek wzrostu możliwości inwestycyjnych regionu, litera jak pieprz codzienności. Nie darują nam tej szczerej niewiary w słowo, niewiary w siebie, uwierz, kiedyś będziemy musieli się z tego wytłumaczyć, ale wtedy nie starczą już nasze okrągłe wyrazy, nie mamy żadnych innych argumentów, a zwykłe kłamstwo jest zbyt drobnym bilonem.