Gdzie leży pies pogrzebany, czyli rzecz o śląskim „pod górkę”, ignorancji artystycznej pięknego kraju nad Wisłą i próbie dania pstryczka w nos złej historii. Rozmowa z prof. Irmą Koziną

Ubrana na czarno Pani profesor zeszła z katedry i wyszła na ulicę. Spokojny, niski głos, przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu, uśmiech Mona Lizy. Zeszła z katedry, a za nią, z niewygodnych akademickich krzeseł, pospadali uczniowie, studenci, słuchacze.
O tym, czy dobrze dzieje się w Katowicach i dlaczego trzeba „Ratować Górnośląskie Zabytki”, rozmawiałam z historykiem sztuki, prof. Irmą Koziną, znaną w prasie prowokatorką ulicznych zamieszek.

(Fotografia Starego Dworca. Z archiwum prof. I. Koziny)
(Fotografia Starego Dworca. Z archiwum prof. I. Koziny)

…ale zanim o rozmowie, coś, od czego wszystko się zaczęło…

Katowice. Dziwne miasto, którego nie sposób pokochać – tak myślałam o nim cztery lata temu – ale z którym… – po dwóch latach zdanie okazało się niedokończone – …trzeba wdać się w romans. Kokietować, zdobywać. Być gotowym na odrzucenie, ale i niespodzianki, jakich nie da podany na złotej tacy Kraków czy Wrocław. Dziś, po okresie niechęci, odkrywania i fascynacji, nadszedł czas na kolejny etap związku. Kocham, więc troszczę się o Kato. A Kato – vice versa.

Troska o miasto pojawiła się nie wtedy, gdy jako mieszkanka byłam zarzucana kolejnymi i kolejnymi wizjami przebudowy, ale kiedy okazało się, że ogólne plany, przepasane pięknymi słowami o zrozumieniu i szacunku, przy bliższym poznaniu mają brud za paznokciami.

Półtora roku temu w wywiadzie udzielonym dla studenckiego magazynu NGP Architekci muszą umieć słuchać, Tomasz Konior, który w 2006 roku wraz z zespołem wygrał konkurs na koncepcję przebudowy Katowic, powiedział: „Projekt konkursowy był manifestem, przez ostatnie dwa lata mocno ewoluował. (…) Jak to będzie wyglądać w rzeczywistości, zależy od bardzo wielu czynników, na które nie mam wpływu. Do procesu muszą włączyć się pozostali gracze i każdy musi odegrać swoją rolę. Inwestorzy, mieszkańcy, samorząd…”(Architekci muszą umieć słuchać – wywiad z Tomaszem Koniorem, „Nowy Gwóźdź Programu” 2008, nr 49.).

Analogia pasuje jak ulał. Jako dzieci emocjonowaliśmy się grą w państwa-miasta. Dziś gra w miasto jest faktem. Równie emocjonującym, tylko narzędzia cięższego kalibru niż kartka i długopis. I pytanie – czy gracze startują z równej pozycji? A jeśli nie, kto w tym rozdaniu ustala zasady?

Architekci muszą umieć słuchać. Każdy z graczy powinien. Dopóki rozmowy się układają, jest dobrze. Kiedy pojawia się rozbieżność interesów, a prędzej czy później się pojawia, rodzi się konflikt i pytanie zasadnicze – czyją przestrzenią jest miasto? Historii? Obecnych mieszkańców? Inwestorów? Przyszłych pokoleń?

Rozdanie 1.
Konkurs na przebudowę rozstrzygnięty. Miasto wyłania inwestorów. Słuchają siebie nawzajem i dochodzą do kompromisu

Rozdanie 2.
Mieszkańców zachęca się do głosowania, dialogu w sprawie przyszłości miasta. Ale, zmęczeni rozmowami „na górze” i kolejnymi wizjami na papierze, mówią niewiele… Istnieje w ludzkim mózgu coś takiego jak apatia i przemęczenie tematem, w którym rzeczywistość od wyobrażenia idealnego dzieli przepaść. Ile można o tym mówić? Dywagować? Oglądać rysowane w programach graficznych obrazki? Ile można czekać? – mówi, wcale nie bierny społecznie, 30-letni katowiczanin.

Rozdanie 3.
Plany przebudowy zahaczają o obiekty zabytkowe – Dworzec PKP, Hala Targowa Supersamu. Historycy i miłośnicy sztuki zabrali głos. A raczej podnieśli – bo to głos sprzeciwu. Kiedy spokojne mówienie, a potem pokazywanie, nawet nieładne, bo palcem, nie pomogło, obrońcy zabytków wyszli z transparentami i głośnikami na ulicę. Prof. Irma Kozina, inicjatorka społecznego „zamieszania”, wraz z kilkuset studentami (i nie tylko nimi) protestowała przeciw rażącym zaniedbaniom właściciela budynku Starego Dworca. Pani Profesor została za zwołanie zgromadzenia ukarana grzywną. Ale… media zaczęły drążyć temat. A wywołanie publicznej debaty jest już połową sukcesu.

Jeśli ktoś nie umie słuchać, trzeba do niego krzyczeć. Ale to nie dziś i nie w tym miejscu. Spokojnym tonem i bez pośpiechu o tym, gdzie leży pies pogrzebany, rozmawiałam z prof. Irmą Koziną.

Czy codzienni użytkownicy miejskiej przestrzeni mają prawo decydować o losie zabytkowych obiektów publicznych, czy powinni zostawić to ekspertom?

Irma Kozina: Większość nie ma takiego prawa. Decyzje o tym, co zmienić, co zachować, a co przebudować, są podejmowane przez jury w wyniku konkursu. Poza tym… głos większości? Nie słyszałam tego głosu. Gdyby ludzi interesowała architektoniczna przestrzeń miasta, nie oglądalibyśmy codziennie pasiastych straganów na miejscu Starej Synagogi przy ulicy Mickiewicza.
Sednem lekceważącego stosunku do dziedzictwa kulturowego, z którego wynika wiele przykrych następstw, są braki edukacyjne, a wręcz niebezpieczna ignorancja wobec sztuki panująca w naszym kraju. Od pierwszych lat szkoły podstawowej plastyka jest „tylko plastyką”, traktowaną z przymrużeniem oka, niepoważnie. Nie ma tradycji kształcenia artystycznego od podstaw, nie uczy się stosunku do przestrzeni, nikt kompetentny nie stara się wyrabiać gustów. Państwo płodzi społeczeństwo ignorantów, a wśród nich rosną m. in. przyszli inwestorzy. Z brakami wiedzy i kultury osobistej nie potrafią docenić ani uszanować ważnych kulturowo dóbr.
Szczególnie jest to dotkliwe na Śląsku, gdyż zabytki techniki i inżynierii wymagają specjalnego podejścia.

A Ślązakom łatwiej dostrzec zabytek w krakowskich uliczkach niż w blachowni z Szopienic. Czy to „cudze chwalicie, swego nie znacie”?

IK: To raczej kwestia historii. Przez lata wymagano od nas nie wrażliwości na estetykę i piękno, ale użyteczności. Funkcjonalizm widać w budownictwie ostatnich 50 lat. Masz gdzie spać, masz gdzie zjeść, masz gdzie się wykąpać. Pierwotne potrzeby zaspokojone. Co jest sztuką, a co nie, tej świadomości brakowało. Bo brakowało inteligencji, która będzie ją krzewić. Po wysieczeniu jej w czasie II wojny światowej, zabrakło elity, która pokaże, poprowadzi, obroni (do Wrocławia po eksterminacji przybyli np. profesorowie ze Lwowa).

Dzisiaj, wracając z wczasów, opowiadamy o pięknie obcych miast. TAM mamy wrażliwość na piękno i tradycję, TU jej brak. Nie dajemy własnemu miastu szansy na wypromowanie jego wyjątkowości, unikatowości. Skończy się na tym, że będziemy jeździć do innych miejsc, aby oglądać to, co sami wyburzyliśmy.

O ileż łatwiej mają paryżanie…! Nakaz od państwa, by co siedem lat odmalować fasadę domu. Całe miasto jest dziełem sztuki. A w naszym przypadku…

No właśnie, czy nie jest tak, że Śląsk ma problem z zaakceptowaniem siebie takim, jakim jest, i zbudowaniem atrakcyjności, także turystycznej, na gruncie (niełatwej, ale tego się nie wybiera) historii i tradycji?

IK: Brak ciągłości politycznej na Śląsku odbił się fatalnie na jego dzisiejszej mentalności, a także na jego namacalnym obrazie, architekturze, przestrzeni. Nieumiejętność oddzielenia wytworów kultury od politycznych czasów, w jakich powstawały, to podstawowy błąd, wynikający z braków w edukacji. Stąd brak ciągłości kulturowej. Stąd grzech wobec sztuki powtarzający się wielokrotnie. Katowice kreowano kilka razy „od nowa”. Wysokiej klasy zabytki pruskie i niemieckie zostały zniszczone tylko dlatego, że były pruskie i niemieckie. To samo spotkało ich następców – zabytki sanacyjne. Dziś nie szanujemy pozostałości architektury modernistycznej i chcemy je wyburzyć.
Troski o ochronę zabytków nie było przez bardzo długi czas nawet na poziomie uniwersyteckim. Zakład Historii Sztuki został utworzony w Katowicach dopiero w 1982 roku.

Pani podniosła głos sprzeciwu, wystawiając się na ataki, ale zdobyła Pani dzięki temu także rzeszę sprzymierzeńców (wspominając chociażby liczbę 1500 fanów idei „Ratujmy Górnośląskie Zabytki” na Facebooku). Co, jako społeczeństwo, możemy zrobić w imię tej idei?

IK: Poniesionych w imię polityki bądź wartości ekonomicznych strat w kulturze nie sposób odzyskać. Można jedynie starać się nie popełnić tych samych błędów kolejny raz.

Powinniśmy coś zrobić, aby państwo zadbało o dziedzictwo, aby inwestorzy ponosili odpowiedzialność za złe gospodarowanie budynkiem, aby edukacja artystyczna wzniosła się na przyzwoity poziom… Z inicjatywy Koła Historyków Sztuki powstaje ogólnopolskie ciało opiniotwórcze, które będzie ratować zabytki. Ta organizacja ma ważną do spełnienia funkcję. Ale póki co, musimy robić to, co jest w naszym własnym zakresie. Na Śląsku godne uwagi jest Stowarzyszenie Moje Miasto, które założył Dominik Tokarski. Pod koniec czerwca planujemy zrobić wraz z SMM zbiorowe zdjęcie z lotu ptaka przed Dworcem PKP. To będzie manifest przed jego wyburzeniem, aby pokazać, ile osób nie zgadza się z decyzją miasta.

Dziękuję za rozmowę.