Kruki

Kruki wysypały się na ziemię. Po tym poznałem listopad: drzewa powtykane w zeschłe błoto, wszystko opustoszałe, przejrzyste, srebrne jak przymrozek, byłby wreszcie spokój, ale pozostają one, kruki, rozsypane po chodnikach, przypominające trochę żelazne monety. Wciąż chyba zbyt rzadko zdajemy sobie sprawę z upływu czasu, myślałem teraz, oparty o okno, na dłoni miałem przecież jeszcze opaleniznę, jeszcze sierpniowe słońce, a tutaj już dawno opadły pożółkłe liście, oceany, w których teraz brodzą one, ptaki, zapamiętane z mitologii i książek; trzeba przecież wiedzieć: kruk może dziobem przekłuć każdą źrenicę, aż do żywego mięsa.

Wydawało się, że ptaki patrzą na mnie coraz wyraźniej, widziałem ich dzioby jak wskazujące palce, oczy z miedzianych pereł, bałem się coraz mocniej, ale wciąż przyglądałem się podmuchom czarnych chmur, z łoskotem unoszących się nad powodzią zgniłych liści, jak startujące wojskowe samoloty. Brakowało tylko białych czaszek na ich skrzydłach, numerów katalogowych, dział, torped, jedynie dziób, obsesyjnie zagięta brzytwa, paluch grzebiący w martwych ludzkich oczodołach. W istocie, kto z nas zniesie wzrok tego ptaka, przerażenie i upór w źrenicy, jak okruch obsydianu albo ziarenko maku, albo nóż do szkła, chłodne zdecydowanie, bryła lodu, nieustanny głód, przerażenie odbijające się na krawędzi oka niczym złoty olej: bo jestem człowiekiem, bo też patrzę, staram się wytrzymać Twój wzrok, kruku. Boję się tych ptaków, ale muszę im dziękować, też poznacie się kiedyś, kruk, talizman samotników, martwy sen, fizylier późnej jesieni.

(fot. Beata Rakoczy) (fot. Beata Rakoczy)

Tak mówi nam Encyklopedia, również tam go znalazłem, zagrzebanego pomiędzy błyszczącym zdjęciem Krymu i wizerunkiem martwego Chrystusa: Kruk, Corvus corax, największy ptak z rzędu wróblowatych, dł. ok. 60 cm; upierzenie czarne z metalicznym połyskiem, na podgardlu tworzy rodzaj brody; głowa spłaszczona, dziób niezwykle silny; lot podobny do lotu ptaków drapieżnych; żyje w monogamii, osiadły; długowieczny, w niewoli dożywa 100 lat. Więc nie przeliczyłem się, kruku, którego obserwuję z okna, wsparty twardo o blaszane ramy, kruku, który wyglądasz jak strzęp parasola na oceanie ołowiu. Boję się, że nie umiem tego opisać: całego świata zmiecionego zimnym wiatrem, pustego, dzwoniącego w uszach, w szczelinie pomiędzy hałasem a ziemią; trafiasz w tę przepaść, kruku, lotem podobnym do lotu ptaków drapieżnych, zdecydowany, pewny, ostatnie albo pierwsze stworzenie w wyrwie pomiędzy błękitem i bielą. I może dlatego mnie dziwisz, kruku, zamknąłem się przy oknie, nie wytrzymuję wiatru, boję się tej ziemi jak przymknięta powieka, dziób niezwykle silny, teraz widzę lepiej: ten trupi oczodół naszego świata jest Twoim miejscem.

Podobny jesteś do mnie, kruku, chociaż zostaniesz tu sporo dłużej, w niewoli dożywa 100 lat, nie masz tyle szczęścia, być może dlatego patrzysz na mnie z uporem, wzrokiem czarnym jak pióra, jak smoła, jak dno studni. Pewnie pamiętasz więcej, chyba z tego powodu boję się Ciebie, wpatruję się w Ciebie z przerażeniem, jak w furgonetkę pamięci, upierzenie czarne z metalicznym połyskiem, zardzewiałego Żuka z kiepskiej blachy, wożącego tam i z powrotem wszystkie zeschłe liście, wszystkie moje porażki, wszystkie kłamstwa, upadki i brednie, powstałe w tym wielkim oknie z widokiem na park, wciąż oko w oko z tobą, kruku. Poeta napisał – kruk jest ptakiem nocy, chorągwią wieczoru; ale przecież nie jesteś lepszy, kruku, w niewoli dożyjesz 100 lat, przynajmniej tyle jest mi darowane: nie zostanę na dłużej, kruku, przeminę, podobnie jak przemijają państwa i pory roku, żegnane twoim czarnym spojrzeniem, słodkim niby obietnica uczty; to jedno wiesz wciąż zbyt dobrze, że jeszcze tylko przez chwilę wiercę się przed twoim dziobem, twardym teraz jak igła lub odgłos wystrzału –