Maska prawdę ci powie

Twarz, zwłaszcza aktora jest bardzo cennym źródłem informacji, przynajmniej dla rozmówcy, widza, odbiorcy wszelako pojętego. […] Tym bardziej zaskakujący może być fakt, że twarz aktora może wydać się tak bezbarwna, nijaka… I dopiero nabiera wyrazistości pod kolejną warstwą farby, tuszu… Zmienia się w ruchomą maskę, która to ożywia postać.

Twarz, zwłaszcza aktora jest bardzo cennym źródłem informacji, przynajmniej dla rozmówcy, widza, odbiorcy wszelako pojętego… To na niej widać gamę emocji od euforii, po rozpacz, przechodząc przez gniew czy apatię. Bardzo często jest ona jedynym przekaźnikiem treści – jak wiele znaczy znużona twarz Billa Murraya w „Między słowami”, jedna i ta sama mina przez cały film mówi więcej niż tysiąc słów. Tym bardziej zaskakujący może być fakt, że twarz aktora (i tak już po make – up’ie) może wydać się tak bezbarwna, nijaka… I dopiero nabiera wyrazistości pod kolejną warstwą farby, tuszu… Zmienia się w ruchomą maskę, która to ożywia postać. Marionetka zmienia się w mściciela… Bohater wraca zza grobu, a zatem logicznie ujmując: jest martwy, zimny trup, zombie. Czyli teoretycznie nie powinien reprezentować żadnych emocji. No właśnie teoretycznie. Bo, jeśli przyjrzeć się bohaterom filmów o Kruku: Ericowi Dravenowi (Brendon Lee), Alexowi Corvisowi (Eric Mabius) czy Jimmy’emu Cuervo (Edward Furlong), można zauważyć tę dziwaczną prawidłowość, że śmierć dodaje im życia. I choć brzmi to na bardzo pokręconą tezę, zamierzam się jej trzymać.

Na przykład taki Jimmy Cuervo – apatyczny chłopak naznaczony piętnem zabójcy szkolnego uwodziciela (choć przecież bronił dziewczynę przed gwałtem), wyobcowany, zniechęcony. Wplątany jeszcze za życia w makabryczny rytuał przemienia się w Kruka, by pomścić śmierć ukochanej, no i przy okazji też swoją.

W jego klatce piersiowej nie bije serce – zostało złożone w ofierze – nie może wystukać rytmu zemsty. Trochę kiczowaty sposób „nałożenia” maski nie przeszkadza w zrozumieniu sensu. Z pomocą czarnego markera na twarzy Jimmy’ego pojawiają się linie, te, którymi miał być przyozdobiony na święto Kruka, te, które wcześniej malowała Indiańska szamanka, jego ukochana – Lily.

Niestety moje pierwsze skojarzenie to było „emo”, ale to niestety wpływ popkultury i tego zamieszania wobec tej rzekomej subkultury. To trochę spaczyło mój odbiór filmu, ale na szczęście tylko na chwilę. Ponieważ stało się jasne, jak wiele do pokazania ma ta groteskowa twarz. To przestała być nijaka postać, wszystko skupiło się w oczach. Ból, nienawiść, a przede wszystkim rozpacz rozlały się czarnymi smugami.

Film najwyższych lotów nie jest. Przyznaję z ręką na sercu. Ale… Coś jest w każdym z tych filmów, to przyciąga mnie jak magnes, co sprawia, że kolejny raz z lubością sięgam do któregoś z „Kruków”. I myślę, że jest to magnetyzm głównych bohaterów, coś w ich oczach, z powiekami pomalowanymi na czarno, pobladłą twarzą „nieumarłego”, tragizm sytuacji. Bo przecież mieli tyle możliwości. Przeraża kruchość życia, zastanawiają przeważnie słowa każdego z nich. I ta pustka, nie tylko po lewej stronie klatki piersiowej. Nie polecam wytrawnym kinomanom – chyba, że mają fatalny dzień i chcą się na kimś/ czymś bezbrzeżnie wyżyć. Polecam fanom mrocznych klimatów, magicznych światów, mar i sennych zwidów. A jeśli ktoś ma za mało wrażeń i potrzebuje więcej śmiechu z ekranu (bo: „Why so serious?!”) polecam gorąco „Mrocznego Rycerza” Christophera Nolana i zabójczy chichot Jokera (Heath Ledger) z jego maską clowna.

Filmy:
Kruk, Alex Proyas, 1994, USA
Kruk 3: Zbawienie, Bharat Nalluri, 2001, Niemcy, USA
Kruk IV: The Wicked Prayer, Lance Mungia, 2005, USA
Mroczny Rycerz, Christopher Nolan, 2008, USA